czwartek, 26 lutego 2015

Część 5.

Już chwilę później jedziemy do szpitala. Ja za karetką. Nie mogę uwierzyć, że ją widzę. Że ona żyje, że ma się dobrze. Tak bardzo chcę z nią porozmawiać, coś się dowiedzieć.. Ale nie mogę, bo ona jest nieprzytomna. Zostawiłem Klaudię, choć może to niegrzeczne. A zresztą, pieprzyć to! Ważne, że Blanka jest i że powalczę o nią. Znowu.

W izbie przyjęć chodzę w kółko. Mam tysiące myśli i pytań. Skoro wyjechała, to co tu robi? Dlaczego? Po co? Cholera, nie umiem sobie z takimi rzeczami radzić. Ale już raz straciłem Blankę i więcej tego nie zrobię.

Po jakimś czasie wychodzi lekarz, który zajmuje się nią.

- Panie doktorze, co z moją.. z.. Blanką?

- A Pan? - patrzy niezbyt przychylnym wzrokiem w moją stronę. - Rodzina?

- Zgłosiłem jej omdlenie.

- Nie mogę udzielić informacji, jeśli nie jest Pan z rodziny.

- Ale proszę..

- Nie mogę.

- Do jasnej cholery, chcę tylko wiedzieć, że jest wszystko w porządku, czy to tak dużo?! - zaczynam krzyczeć.

- Nie mogę i tyle.

- Co za pieprzone biurokratyczne świnie z Was, zero jakichkolwiek uczuć, zero zrozumienia, wszystko tylko według prawa i litery. A co by to było, jakby dziewczyna, którą "uratowałeś" leżała tu teraz, a ja bym Ci nie udzielił informacji. No jakbyś się kurwa czuł?!

- Proszę nie unosić głosu. Myśli Pan, że jak jest znany, to może wszystko? Otóż nie. A teraz Pana pożegnam.

I biorąc mnie za ramię, wyprowadza przed drzwi. Co za palant, no nie wierzę po prostu! Byłem tak osłupiały, że nawet nie zareagowałem, jak ten frajer mnie wyprowadzał. Nie mam pojęcia co robić, nie wrócę tam, bo mnie znów wyrzuci. Za nic zresztą.. Klnę pod nosem i wsiadam do mojego auta. Jadę do domu i chcę zapomnieć o wszystkim. Odpocząć.

- Nieładnie tak postępować. Ze mną się tak nie robi - słyszę głos z tyłu, kiedy próbuję dostać się do mieszkania.

- Przepraszam - lekko się peszę. Ona jest jakby.. Nienormalna. Śledzi mnie?

- Rozumiem, rozumiem. Co nie zmienia faktu, że czeka na Ciebie sterta papierów do podpisania, rozmowa ze mną.. A co powiesz na kolację? Ze śniadaniem - podchodzi i przejeżdża kciukiem po moim zaroście.

Automatycznie się jeżę. Że co proszę?! Zastanawiam się trzy razy, czy ja aby dobrze słyszę. Patrzę tępym wzrokiem.

- Muszę iść - dukam i czym prędzej wskakuję do mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi.

Cholera, cholera, cholera. No ja wiedziałem, że to się tak skończy. Rzucam rzeczy w przedpokoju i wchodzę do salonu. Od razu głośno włączam muzykę i wyjmuję piwo z lodówki. Na dziś dość wrażeń. Zamykam oczy i znów widzę tą dawną, roześmianą Blankę..

                                                    ***

- Czemu mi się tak przyglądasz? - ściąga lekko okulary przeciwsłoneczne.

- Bo jesteś piękna - uśmiecham się.

- Wiem, najpiękniejsza na świecie. Ale i tak coś się dzieje.

- Nic, przecież mówię. Wiesz, że jak coś, to bym Ci powiedział.

- Dobra, uznam, że Ci wierzę. Mam wakacje, ty też i nie mam zamiaru tego niszczyć. No chodź tu już. Kocham Cię, wiesz?

Kładę się na jej leżaku, a ona układa się na mnie i przytula do klatki piersiowej. Oddychamy w zgodnym rytmie. Wszystko jest takie normalne i wspaniałe. A ja staram się zapomnieć o tym, co zrobiłem, co mnie trapi i przejść dalej.

- Kto ostatni w morzu ten ciota! - wyrwała jak poparzona i ledwo zdążyłem ogarnąć co się dzieje.

- Ej, to niesprawiedliwe! Dostaniesz za swoje!

I już chwilę później pluskaliśmy się w wodzie. Zachowujemy się jak małe dzieci. Ale właśnie dlatego ze sobą możemy być - bo jesteśmy młodzi, zdolni i atrakcyjni, mający takie same cele w życiu i pragnienia. Młodych ludzi. Nie takich jak Anastazja.

                                                        ***

Dobra, może to nie było zbyt dobre wspomnienie. Ale samo mnie naszło. Z pewnością do sprawy Anastazji nie chcę wracać, a przynajmniej nie teraz. Zapomniałem o niej i lepiej mi z tym. Teraz mam większy problem na głowie - Blankę w szpitalu i dziennikarkę na karku. Ja to już mam. Życie.. Na pewno nie jak w Madrycie.

Kolejnego poranka budzę się z obolałą głową. Kilka piw mi zaszkodziło, zdecydowanie nie powinienem był tego robić. Ale trudno, poszło, teraz trzeba pocierpieć. Wlokę nogami po ziemi i przemieszczam się do kuchni, szukając wsparcia dla mojego samopoczucia, ale nawet brzdęk szklanki brzmi jakby walił się dom. Lekarz zabronił mi pić nawet pół piwa, a ja wypiłem wczoraj chyba z osiem. Tak, gratulacje Wrona, to było Mistrzostwo Świata.

Kiedy po paru godzinach zaczynam funkcjonowanie i jestem w stanie włączyć już trzeci bieg, ogarniam mieszkanie. Szukam konstruktywnego zajęcia. Siadając do laptopa z zamiarem przeglądnięcia serwisów społecznościowych trafiam na ciekawostkę.

"Szukamy młodych talentów, którzy znają się na sporcie i będą chętni poprowadzić cykl zajęć z dziećmi. Zgłoszenia zawierające potrzebne informacje (patrz załącznik) prosimy kierować na adres.."

Ciekawe. Skoro dziennikarzynie powiedziałem, że kończę karierę, może czas na coś takiego? Ciekawe co by powiedział na to mój lekarz. Nie nadwyrężałbym się, a trochę ruchu nie zaszkodzi. Najwyżej z kilku dodatkowych minut na siłowni bym zrezygnował..

Biorę więc telefon i umawiam się do doktora. Chwile potem na karteczce samoprzylepnej piszę potrzebne informacje do wysłania i przyklejam ją na laptopa, którego odkładam. Przypominam sobie o nieznośnej Klaudii, która z pewnością łatwo nie da się zbyć. Muszę doprowadzić ten wywiad do końca a potem się od niej uwolnić. Tylko jak?


Znajduję jej wizytówkę, by skontaktować się niekoniecznie z nią samą, a z całą redakcją. Może przysłaliby kogoś innego? Nie, to słabe, przecież ona prowadzi ten program. Cholera. No nic, ale może uda mi się coś ugadać. Dzwonię więc na numer podany jako "ogólny".

- Dzień dobry, z tej strony Andrzej Wrona, mógłbym zamienić kilka słów..

- Z Klaudusią? No jasne, już daję! - piszczy rozradowana kobieta, głosem przypominająca bardziej nastolatkę niż dojrzałą kobietę, która pracuje w telewizji.

- Nie, nie! - staram się coś powiedzieć, ale jest już za późno.

- Wiedziałam, że zadzwonisz. Wszyscy dzwonią. Bo o mnie się nie zapomina. Romeo postanowił udzielić uzupełnień i dokończyć nieszczęsny wywiad?

- Niekoniecznie.. Chciałem rozmawiać bardziej z szefostwem.

- Tak? - faktycznie się dziwi. - A to czemu?

- Bo mam taką potrzebę.

- Cóż, to nie tym razem. Zjawiam się wieczorem z ekipą, dokręcimy resztę. I dla twojego dobra - nie komplikuj sobie życia, a już tym bardziej dzwoniąc do mojego szefostwa. Bo wiedz, że mogę Cię zniszczyć. Dziękuję za miłą pogawędkę, do zobaczenia.

I rzuca telefonem. Jakaś psychopatka, naprawdę! I teraz pytanie, czy jest sens uciekać dłużej przed tym, czy nie lepiej jest dokończyć i mieć spokój?

Postanawiam jednak przed wizytą u mojego lekarza przejechać się do Blanki. Tym razem powinienem się dowiedzieć zdecydowanie więcej niż wczoraj i może byłbym trochę spokojniejszy. Zresztą mamy tyle do porozmawiania..

Jednak się mylę, bo już jej rodzice, nie wiadomo skąd, nie wiadomo jak - są i skutecznie uniemożliwiają jakikolwiek kontakt. Kurwa, a już myślałem, że się udało! Że wreszcie porozmawiamy. Jaki ja byłem naiwny!

Idę lekko wkurzony wzdłuż pustej alejki. Muszę się przewietrzyć, pozbierać myśli. Wdycham świeże powietrze głośno, chcę się odciąć.

Złożę to podanie, przestanę przesiadywać w domu i patrzeć w ściany oczekując, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym "przyjaciele" poza paroma wyjątkami powrócą, kiedy będę mógł zagrać w siatkówkę. Kiedy moje ruchy nie będą jak u pięćdziesięciolatka i jak wyjdę z tego pieprzonego dołka.

- Andrzej, zaczekaj jeszcze. Sam widzisz, że jeszcze dużo pracy. Bądź cierpliwy.

- Pytam, czy masz przeciwwskazania.

- Andrzej..

- Piotrek, proszę Cię. Mogę, czy nie? - pytam poirytowany.

- Wolałbym..

- Czy ja naprawdę niejasno się wyrażam?

- Zmieniłeś się.

- Chcę jedynie powalczyć o powrót do świata sportu. A to jedyna droga. Znaczy, że mogę. Dziękuję.

Ubieram się i wychodzę. I już wiem, że rozpoczynam tym nowy rozdział. Jeśli mnie przyjmą, znaczy, że jeszcze taki sobie Wrona zamiesza w sportowym świecie. No dobra, może Mistrzem Olimpijskim dzięki temu nie zostanę, ale chociaż przekażę wiedzę dzieciakom. Wracam szybko do domu, gdzie spisuję wszystkie informacje i wysyłam na maila. Czekam, że się powiedzie. Musi się udać!

Punkt godzina osiemnasta słyszę dzwonek do drzwi. Przypominam sobie o dziennikarzynie i przewracam oczami. No dobra, jakoś dam radę. Przeczesuję grzywkę po drodze i otwieram.

- Mam godzinę, także słabo. Chłopaki, tam - wskazuje znane już miejsce i bez większych wstępów wchodzi do mieszkania.

Szybko rozkładają sprzęt, a ona jakby przestała zwracać na mnie uwagę. Cóż, przynajmniej może zrozumiała, że nie jestem nią zainteresowany?

- Siadaj już, panie doskonały. Nie mam czasu na twoje pindrzenie się przed lustrem i poprawianie grzywki. Zaczynamy. Zatem.. Powrót do zdrowia się udaje, co możesz powiedzieć na temat lekarzy? Wydaje się, że trafiłeś na wyjątkowo dobry sztab medyczny.

- Owszem. Chyba na lepszy się nie dało. To oni mnie uratowali. Moje życie i moje ciało. Być może teraz albo by mnie tu w ogóle nie było, a jakbym był, to bez nogi. A jak widać, jestem, mam dwie nogi, dwie ręce i mam nadzieję, że tak zostanie.

- Kiedy będziesz miał kontrolę? Musisz coś takiego w ogóle przechodzić?

- Oczywiście. Jestem pod stałą kontrolą, więc nie mogę sobie pozwolić na jakieś odstępstwa. Trzymam się sztywno wszystkich zaleceń - uśmiecham się, bo właśnie robię wszystko na przekór, ale ona nie musi o tym wiedzieć. - No dobra, przynajmniej się staram. Na tym polega mój powrót do życia.

- Oglądałeś może mecze reprezentacji lub klubu od momentu wypadku?

- Oczywiście, kibicuję chłopakom z całych sił.

I mam też ochotę ich zabić za to, że mogą grać, a ja nie. Ale to pominę akurat.
                                                                   
- Rozstałeś się w przyjaznych warunkach z klubem. Wszyscy podziwiają Cię za to, że się zdecydowałeś na to. Że nie chciałeś blokować trenera i zawodników. Dzięki Tobie w Polsce zobaczyliśmy wspaniałego środkowego - Matteo Piano.

                                                    ***

- Wiesz, że trener nie może dłużej czekać? - Karol patrzy na mnie i próbuje już z góry mnie za to przeprosić.

- Wiem, zdaję sobie sprawę..

- Najlepsze byłoby porozumienie. Rozwiązanie umowy polubowne. Wtedy ani ty ani klub nie straci.

- I co wtedy? Ja chcę grać rozumiesz?!

- Ja wiem, spokojnie.. Tylko, że po prostu.. To nie moja wina, naprawdę.. Albo porozumienie stron, albo Cię zwolni, więc..

- Przestań sobie jaja ze mnie robić! Przecież to byłoby chore!

- Andrzej, ja tylko przekazuje. Ja też nie rozumiem tego, bo klub powinien Cię wspierać.. Ale jest nakaz z góry, brakuje nam jednego zawodnika, musimy coś zrobić..

- Nie no, jasne, super. Zostawcie mnie bez kasy, zajebiście! Wiesz co, idź już sobie stąd, nie mam ochoty z nikim rozmawiać.

- Przepraszam stary, naprawdę.. - klepie mnie po ramieniu i wychodzi.

Od momentu wypadku upłynął rok i kilka miesięcy. Nigdy bym się nie spodziewał, że klub zostawi mnie w takiej sytuacji. Przecież ja muszę z czegoś żyć! Muszę mieć opiekę medyczną, sztab.. A oni tak po prostu mi to zabierają..

                                                  ***

Auć, samo wspomnienie o tym boli. Ale trudno, przełknąłem to. Teraz pozostaje mi najnowsza praca. O ile dojdzie do skutku.

- Matteo to świetny zawodnik i człowiek. Poznaliśmy się na wakacjach we Włoszech, mamy kontakt. Cieszę się, że to właśnie on mógł wskoczyć na moje miejsce.

Fakt, z Matteo się polubiliśmy, więc w tym wypadku byłem wstanie przełknąć gorycz tego wszystkiego, co było związane z klubem. Chociaż i tak nie mogę sobie wybaczyć tego, że postanowiłem sprawę uciszyć. I ciągle wmawiam sobie, że tak jest okej.

 A co by było, gdybym przestał być wreszcie takim pieprzonym milutkim Andrzejkiem, z którym wszyscy sobie pogrywają i wiedzą, że ich nie wyda? Musiałoby to być ciekawe. Hmm, kuszące.

_________________________________________________

Dobra, tego miesiąca nie było, ja udaję, że to się nie wydarzyło, musicie mi jakoś wybaczyć.. Nie mam zamiaru się tłumaczyć.
Chcę, żeby to poszło dalej i dotarło w jakiś magiczny sposób do części 10 czyli końca.   

Trzymajcie się. Całuję.