sobota, 30 maja 2015

Część 9.

Wciąż widzę ten jej smutek w oczach. I nie umiem wymazać tego z pamięci. Boję się, że kiedy znów się zobaczymy nie będę umiał pozostać choć troszeczkę obojętnym, nie pamiętać o tych bliznach które mi pokazała.

To nie tak, że ja chcę być obojętny. Chodzi o to, że od razu chciałbym całować, ukoić ból. A wiem, że tego zrobić już nie mogę, bo za późno.

Mija kilka dni. Ja ciągle myślę o wszystkim. Wracam do Łodzi i plątam się po mieście jak głupi. Trafiam przypadkiem na Klaudię.

- Cześć - uśmiecham się w jej kierunku.

Przecież i tak się znamy. Nie ma sensu uciekać.

- Hej - przystaje koło mnie, ale jednak nie zmienia nawet wyrazu twarzy.

- Jak program?

- Jutro emisja.

- O proszę, dopiero?

- Tak.

- O której?

- O dwudziestej.

- Skręciliście materiał? - próbuję podtrzymać rozmowę.

- Jak widać. Skoro ma być publikowany, to jest skręcony. Inaczej jeszcze byśmy czekali.

- Cieszę się. I już nie mogę się doczekać tego.

- Fajnie. Jeszcze coś? Śpieszę się.

- Nie, leć. Dzięki za wywiad wtedy. No i ten.. - drapię się po brodzie - przepraszam.

- Za co?

- Za to, że byłem niemiły. Po prostu byłem przekonany, że na mnie lecisz. A ja dość mam już tego typu zachowań.

- Spoko, na razie.

I odchodzi. A ja stoję i się zastanawiam, jak naprawdę było. Czy teraz zwiała, bo faktycznie się śpieszyła, czy próbuje ograniczyć jak najbardziej kontakt ze mną. No ale przecież i tak raczej nie będziemy się więcej w życiu spotykać, to co jej za różnica? Macham bezradnie ręką sam do siebie i idę dalej. Przysiadam w jednej z kawiarni, zamawiam espresso i wyciągam książkę. To jeden z nielicznych dni, kiedy wychodzę na miasto i mogę od tak, bez pisku i wrzasku posiedzieć. Opadła już cała wrzawa związana z tym, że mnie nie ma na boisku, więc i niewiele osób już o mnie pamięta.

Przez ostatnie kilkanaście dni starałem się pracować i poświęcać całkowicie temu, co robię. Przez to też nasilają się bóle rąk, nóg i kręgosłupa. Czasem nie da się nawet wysiedzieć, więc coraz częściej zmuszony jestem do leżenia. Ten dzisiejszy dzień.. z rana po prostu poczułem, że będzie wyjątkowy. Jeszcze nie wiem czemu, ale czemu nie.

Zaczytany w "Dream Team" popijam spokojnie małą czarną, aż ktoś zaczepia mnie, stukając w ramię.

- Stary, zmieniasz dyscyplinę? - słyszę znajomy głos.

- Wolę na kosza, niż na nogę, tam przynajmniej coś się dzieje - śmieję się i odwracam przybić piątkę. - Co ty tu robisz?

- No wiesz, bywa się to tu, to tam.. A tak serio to przyjechałem z Anią na zawody. Ona mnie wspiera na meczach, ja mogę ją na zawodach. Wolne? - wskazuje krzesło obok mnie.

- Dla Ciebie, to zawsze zajęte - śmieję się.

- Wroniak, ty się nie zmieniasz. Zupełnie. No dobra, opowiadaj co tam słychać w łodzkim świecie.

- A no niewiele. Na pewno nie tyle ile w monachijskim.

- Lepiej już? Rehabilitacja widzę, że dużo dała?

- No, pewnie że tak,

- Wracasz na boisko?

- Nie - spuszczam głowę. - A ty? Idziesz po króla strzelców Bundesligi?

- Ba, oczywiście. I Ligi Mistrzów i Pucharu Niemiec. Wszystkiego!

I tak z Lewym spędzam kolejną godzinę. Po czym płacąc rachunek, wychodzimy na miasto. Dawno się nie widzieliśmy, więc rozmowa ciągnie się w miarę płynnie. Znów wygłupiamy się jak za starych, dawnych czasów.

- Nie chcesz przypadkiem zjawić się na jakimś meczu? Wiesz, że zawsze znajdzie się jakiś bilet dla Ciebie. No i dla Blanki, jakby chciała.

- Wiesz.. Na pewno kiedyś skorzystam. Ale póki co praca. Wiesz, dzieciaki wdzięczne, ale potrzebują dużo uwagi, więc kiedy nie jestem na zajęciach, to odpoczywam.

Ale w myślach oczywiście bardziej przetrawiam uwagę o Blance. Dopiero ogarniam, że przecież on nie wie o tym, że się rozstaliśmy. Nie pytał, ja nie opowiadałem. I wszystko jasne. Niemniej jednak postanawiam zostawić w spokoju jej temat. Przecież teraz wszystko może się zmienić.

Umawiamy się na wieczorne piwo, a ja zmywam się na zajęcia z dzieciakami. Tego dnia Szymon wyjątkowo się starał. Każdą piłkę przyjmował, rozgrywał czy atakował z niebywałą precyzją. Aż dziw brał, że to ten sam chłopak, który kilka lekcji temu ledwo sobie radził z odbijaniem piłki.

- Szymek, brawo! Wielki postęp! Co się stało, że tak nagle, w jednej chwili załapałeś wszystko? - zaczepiam go pod koniec.

- Wie Trener, staram się bardzo. Chcę być kiedyś tak dobry, jak trener! I taki duży, więc proszę mamę, żeby dawała mi dużo mleka. No i ćwiczę codziennie z ciocią Blanką. Ciocia też już zauważyła, że dobrze mi idzie i bardzo mnie chwali. A ja lubię jak ktoś mnie chwali. Bo wtedy jeszcze bardziej się przykładam.

Jak z automatu, zaczynają mi się świecić oczy, kiedy tylko o niej wspomina.

- To świetnie, bardzo się cieszę. A co u cioci?

- Dobrze, coraz lepiej się czuje i dużo mi pomaga.

- Super. No dobra, uciekaj smyku, bo mama czeka. Do następnych zajęć.

Uśmiecham się i mu macham, patrząc jak biegnie w kierunku swojej rodzicielki. Naraz bierze mnie nostalgia. Sam chciałbym mieć w przyszłości takiego malucha. Tylko.. Nie mam z kim go mieć.

Staram się szybko usunąć tą myśl z głowy i zarzucając torbę na ramię, idę do auta.

Kiedy docieram do domu, dostaję wiadomość od Roberta, że nie da rady jednak dzisiaj się wybrać ze mną, za co mnie przeprasza, ale oferuje mi dwa bilety na najbliższy mecz Ligi Mistrzów z Barceloną w zamian. Dwa.. Taaaa, oczywiście jak zawsze musi mi przypominać. Jednak postanawiam je przyjąć, najwyżej zabiorę ze sobą Kłosa albo Włodarczyka. A w najgorszym wypadku w ostatnim momencie się wycofam i w ogóle nie pojadę.

Punktualnie o dwudziestej zasiadam przed telewizorem z kuflem piwa i włączam kanał, na którym ma lecieć "Wywiadownia". Trochę zaczynam się denerwować. W zasadzie.. Nie wiem co będzie po tym. Nie mam pojęcia czego się spodziewać. Ale już za późno by cokolwiek zmienić. Teraz tylko zależy wszystko od tego, jak ludzie to przyjmą. Biorę głęboki wdech widząc czołówkę.

- Witam Państwa serdecznie, nazywam się Klaudia Michalska i poprowadzę dla państwa program - Wywiadownia. Dziś moim gościem mężczyzna niezwykły, który po takim czasie zgodził się wreszcie wystąpić publicznie. Postaram się tak jak zawsze, wnikliwie i prawdziwie wyciągnąć wszelkie możliwe informacje. Zatem nie pozostaje mi nic innego, jak rozpocząć wywiad z Andrzejem Wroną. Andrzeju, naprawdę cieszę się, że postanowiłeś poddać się wnikliwej analizie, a przede wszystkim otworzyć przed światem. Powiedz nam, jak się czujesz?

Przypominam sobie od razu tamten dzień. Tamte emocje, uczucia. Znam to wszystko na pamięć. To dziwne jest oglądać po takim czasie coś, co zna się w każdym szczególe. Co dotyczy bezpośrednio mnie. Słyszę właśnie to chyba najważniejsze pytanie zadane przez nią wtedy.

- Czy to oznacza, że to definitywny koniec pańskiej kariery?

Odpowiadam na głos identycznie z telewizorem. I dokładnie w tej samej chwili rozdzwania się moja komórka. Telefon jeden po drugim. Wyłączam go, wyłączam telewizor. Chcę uciec. Chcę udawać, że mnie nie ma. Chcę, żebym stał się niewidzialnym. Tak jak kiedyś chciałem. Chociaż nie, teraz chcę jeszcze bardziej.

                                            ***

- Wiesz, że ten sezon w Bydgoszczy był niesamowity w Twoim wykonaniu? - widzę jednego z włodarzy Skry w moim mieszkaniu.

- Dziękuję, to miłe stwierdzenie. Proszę się rozgościć. Czegoś do picia?

- Nie, będę mówił krótko, zwięźle i na temat. Chcemy Cię u siebie. Cena nie gra roli, powiedz tylko ile, tyle dostaniesz.

- A kto powiedział, że chcę się wynieść z Bydgoszczy? Mam tu najbliższych, przyjaciół.

- Zmarnujesz się tu. Wielu Twoich kolegów też stąd wyjedzie, więc nie patrz na nich. Resztę możesz zabrać ze sobą.

- Ja naprawdę bardzo się cieszę, że taki topowy klub z Polski się mną zainteresował, ale ja jednak chyba..

- Andrzej, bardzo Cię proszę. Bądź poważny. Będziesz z powodu sentymentów siedział na dupie zamiast się rozwijać? To jedyna szansa. Więcej to się może nie powtórzyć.

- Zastanowię się.

- Wrona!

- Zastanowię się i tyle. Nie mogę nic obiecać.

- Będziesz żałował, jak tego nie przyjmiesz. Na razie.

I opuszcza moje mieszkanie. Chwilę później rozdzwania się telefon. Rzeszów.

- Proponujemy wysoki kontrakt, najlepsze warunki. Wszystko, bylebyś do nas przyszedł. Wiemy jak cenny możesz być na rynku, dlatego dzwonimy jeszcze przed zakończeniem sezonu.

- To miłe, ale muszę się zastanowić.

- Podeślę ofertę na maila. Jeśli będziesz miał jakieś pytania, sugestie, wszystko, to pisz lub dzwoń. Klub nie może też długo czekać, więc jeśli możesz..

- Odezwę się.

Cholera, chyba zaraz zwariuję. Siadam na sofie, jem kolację, telefon dzwoni po raz drugi.

- Roczny kontrakt, wysoka cena, ekskluzywny apartament w Żorach, co ty na to?

- Czy wyście już wszyscy kompletnie zwariowali? Odezwę się!

Wyłączam telefon i mam ochotę schować się pod kołdrę i nie wychodzić na mecz. Fajnie, że się mną interesują, ale nie jestem gwiazdą, żeby mieli się o mnie zabijać! A przynajmniej gwiazdą nie chcę być. Cholera, dość mam.

- Po ostatnim meczu pakuję się i zwiewam, bo zwariuję! - nakrywam się kocem i idę spać.

                                            ***

Wtedy powiedzmy, że te telefony mogły być miłe dla kogoś, kto lubi być w centrum uwagi. A ja nie lubiłem i nadal nie lubię. Po około dziesięciu minutach słyszę ciche pukanie do drzwi.

- Nosz cholera, już muszą mnie nachodzić?! - głośno myślę.

Pukanie nie ustaje, więc w końcu muszę dać za wygraną i wstaję. Patrzę przez wizjer i nogi się pode mną uginają.

- Blanka? - otwieram drzwi.

- Przepraszam.

Rzuca się na szyję, ledwo ją łapię. Mocno się przytula i czuję, że łzy ciekną jej po policzkach.

- Hej, mała, co się dzieje? Za co mnie przepraszasz? - stawiam ją na ziemi.

- Za to, że Ci nie wierzyłam. Że Cię teraz zostawiłam. Że.. Że po prostu mnie z Tobą nie było. Ja naprawdę nie chcę tak dłużej żyć. A jeszcze dzisiaj ten program.. To wszystko.. Nie jestem w stanie tego ogarnąć.

Mocno ją przytulam. Zamykam drzwi na klucz, gaszę światło w przedpokoju i idziemy razem do salonu. Siadamy na sofie, spuszcza głowę patrząc w podłogę, a ja lekko unoszę jej brodę kciukiem.

- Blanka, skarbie.. To nie tak.. Posłuchaj mnie. Nie chcę, żebyś się obwiniała. Ja chcę tylko tego, żebyś to ty mi przebaczyła. Żebyś wiedziała jak mocno Cię kocham. Że chciałbym cofnąć czas, żeby tego wypadku nie było, żebyśmy oboje byli sprawni w pełni..

- Oboje popełniliśmy błędy. Po prostu.. Andrzej, ja naprawdę próbowałam żyć normalnie. Ale bez Ciebie to się nie może udać. Nie mogę. Nie chcę.

- I nie musisz. Powiedz słowo, a zrobię wszystko co zechcesz. Bylebyśmy do siebie wrócili.

- Kocham Cię.

I już wiem, że to jest ta zgoda. Zgoda na odbudowanie. A może bardziej na zbudowanie czegoś nowego. Trwałego. Niesamowitego. Od razu zaczynam ją całować, chyba po raz pierwszy w życiu czuję się tak wspaniale. To jest to za czym tęsknię od tylu miesięcy. Tamten pocałunek w Warszawie też był magiczny, ale.. Ale to jest wreszcie to, czego oboje chcemy.

Dłużej się nie zastanawiając, biorę ją na ręce i kieruję się do sypialni. Nie chcę stracić ani sekundy. Bo każdy milimetr jej ciała, które kiedyś znałem doskonale, teraz wydaje się nowym terenem do odkrycia. Dodatkowo wciąż chcę uśmierzyć jej ból, więc każdą z blizn całuję czule. Tym razem ona już nie protestuje, nie ucieka jak niedawno. I dzięki temu wiem, że pokonała barierę. Że mi wybaczyła. A ja w myślach już dziękuję Bogu, że nareszcie wysłuchał moich próśb.

Na dworze zaczęło świtać, kiedy się budzę. Automatycznie kieruję wzrok na miejsce obok mnie i z uśmiechem przyjmuję to, że jest zajęte. Chwilę przypatruję się jej, jak równo oddycha i jaka jest spokojna. Mocniej się do niej przytulam i całuję w ramię.

- Ej, drapiesz - mówi cichutko, jakby przez sen.

- Przepraszam. Obudziłem Cię tym? Nie chciałem.

- To dobrze, że mnie obudziłeś - obraca się na brzuch. - Przynajmniej wiem, że jesteś.

- Brakowało mi Ciebie.

- Mnie Ciebie też.

- Co będzie dalej? - pytam niepewnie.

- Nie wiem. Oboje mamy białą kartkę. I tylko od nas zależy jak ją wypełnimy. I czy wypełnimy ją wspólnie.

- Wiesz, że chcę.

- Wiem. Ale wiem też, że nie będzie nam łatwo.

- Przez najbliższe dni nie będę miał życia. Przez ten wczorajszy wywiad ciągle do mnie wydzwaniają..

- Wyjedźmy gdzieś.

- Gdzie?

- Gdziekolwiek. Byle daleko.

Całuję ją w usta, potem w dłoń, którą jeździ mi po twarzy.

- Śpij już, rano zastanowimy się nad Twoją propozycją.

Już nieraz tak robiliśmy. Pakowaliśmy się i byle dalej polecieć. Może czas zrobić to samo?

                                            ***

Stoimy na lotnisku w Warszawie przed tablicą odlotów.

- To gdzie? Tel Aviv, Madryt, Doha?

- Tam gdzie będą wolne bilety - śmieję się i idziemy w stronę informacji.

Kupujemy ostatnie dwie miejscówki do Dohy i siadamy na poczekalni. Odprawa za godzinę.

- Wiesz, że jesteśmy nienormalni? - śmieje się.

- Wiem.  Ale takie właśnie wyloty są najlepsze - całuję ją i się uśmiecham.

                                           ***

Budząc się patrzę na zegarek, widzę ósmą pięć. Sięgam po telefon, a kiedy próbuję go odblokować, przypominam sobie, że poprzedniego dnia wyłączyłem go z powodu tego upierdliwego dzwonienia. Bezszelestnie staram się wyplątać z kołdry i ubierając po drodze bokserki i spodenki, powoli idę do kuchni zrobić śniadanie.

- Widzę, że nie zapomniałeś, że kocham tosty? - całuje mnie w ramię.

- Nie zapomniałem - uśmiecham się. - Siadaj, już kończę robić, zaraz powinny być pierwsze gotowe. Kawy? Mam oczywiście brązowy cukier.

- Nawet to? - śmieje się. - Jesteś jasnowidzem, czy po prostu sam się przerzuciłeś na brązowy?

- Z przyzwyczajenia kupuję.

Stawiam przed nią kubek z parującym napojem i wyciągam dwa pierwsze tosty z tostera.

- Wiesz, myślałem nad tym wyjazdem. I w zasadzie, to nic poza pracą mnie tu nie trzyma. Zadzwonię zaraz poprosić o urlop, pakuję się i lecimy. Co ty na to?

- Nie mam nic przy sobie. No i gdzie mielibyśmy lecieć?

- Sama mówiłaś, że oby daleko. No to gdzieś daleko.

- Jesteś pokręcony - śmieje się i bierze łyk kawy.

Szybko kończymy śniadanie, ja się pakuję i wysyłam maila z podaniem o urlop z trybem natychmiastowym. Telefon zostawiam w domu i jedziemy moim autem do niej. Kilka minut później jesteśmy gotowi na to, żeby gdziekolwiek polecieć. Zakładam kaptur, kiedy parkuję pod lotniskiem. Nie chcę, żeby mimo wszystko ktoś mnie poznał. Płacę za parking na tydzień, zabieram obie walizki i kierujemy się na halę. Tam na informacji wykupujemy bilety na pierwszy lot i chwilę później zbieramy się na odprawę. Na całe szczęście nikt nas nie poznał, więc w spokoju zajmujemy miejsca i niedługo później wzbijamy się w przestworza. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie zwieję od wszystkiego na długo, ale kilka dni urlopu mi się przydadzą.

- A tak właściwie, to dokąd my lecimy? - pyta rozbawiona Blanka zaraz po starcie.

- Witamy na pokładzie samolotu Boeing 737-800, lot numer QS 7484 do Pafos - rozlega się głos w środku.

- Widzisz, lecimy do Pafos.

- A gdzie do cholery leży to Pafos? - śmieje się.

- A bo ja wiem? Byle daleko.

I tak zaczyna się ponad siedmiogodzinna podróż na Cypr. Kiedy przylatujemy na miejsce, nie mamy pojęcia co zrobić. Ani nie wykupiliśmy hotelu, ani nie znamy języka. Jednak po dłuższej chwili udaje nam się wynająć samochód, kupić mapę i dojechać do jednego z lepszych ośrodków w okolicy. Na szczęście mają jeszcze wolne pokoje, dlatego bierzemy jeden dwu-osobowy i kierujemy się na górę.

- Jak myślisz, przycichnie trochę sprawa po powrocie? - pyta Blanka, kiedy szykujemy się, żeby wyjść zjeść coś w hotelowej restauracji.

- Pewnie będzie jeszcze gorzej. Ale mnie przynajmniej się polepszy, bo przyjadę zdecydowanie wypoczęty - uśmiecham się i biorę ją za rękę.

Schodzimy na dół i zamawiamy sobie kolację.

- No nie, ty tutaj? - słyszę znajomy głos.

O cholera.

____________________________________________________________

Zabijcie mnie, a ja i tak Wam powiem, że Was kocham. Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek tu jeszcze jest. Ale wiem, że rozdział pisałam na szybko. I że jest kijowy.
Z drugiej strony muszę dobrnąć do końca, bo inaczej nigdy tego nie skończę. A już czas najwyższy. Najprawdopodobniej będzie jeszcze jeden i epilog, choć to jeszcze nie jest pewne na 100%, bo może jakoś mądrze wymyślę, żeby zakończyć to tylko w tym jednym.
Kiedy nowe? Też bym chciała wiedzieć. Oby niedługo.
Przybywajcie mimo wszystko, miło mi będzie, jeżeli wciąż o mnie pamiętacie. Buziaki dla wszystkich i trzymajcie się!