- Trzymaj - kładzie przede mną kubek parującego napoju.
- Dziękuję - wzrok mam wbity w stół.
Nie umiem popatrzeć jej w oczy. Chciałem tego spotkania, tego wszystkiego, a teraz najchętniej zabrałbym się stąd i uciekł gdzieś w cholerę. W ciepłe kraje i udawał, że mnie nie ma.
- Zatem które z nas ma zacząć? Może chcesz? - siada koło mnie.
- Nie wiem nawet od czego, więc proszę. Wyrzuć z siebie wszystko co chcesz, przywal mi, ale.. - podnoszę głowę i patrzę na nią błagalnie. - Ale nigdy więcej mi nie uciekaj. Błagam, bo tego już nie wytrzymam.
Wpatrujemy się sobie w oczy. Mój Boże, mam tysiąc myśli na sekundę. W jednej chwili mam ochotę tak po prostu ją pocałować, odejść, przyjść, odwrócić się od niej, ale i przytulić. Nie wiem co robić.
- Zraniłeś mnie. Tak cholernie mnie zraniłeś - wyrzuca w końcu z siebie po dłuższej chwili. - Nawet nie wiesz ile bym dała za to, by cofnąć czas. By tego wszystkiego nie przeżyć. By nie czuć już tego bólu po Tobie. Próbowałam żyć normalnie, ale nie potrafię. Bez Ciebie to nie ma sensu. Tyle, że cała masa wspomnień i zadanych ciosów prosto w serce mnie hamuje.
- Blanka.. - łapię jej dłoń. - Tak bardzo Cię za wszystko przepraszam. Tyle, że.. Ty nie wiesz całej prawdy, sądzę, że i ja nie wiem. To wszystko, z tego co zdążyłem od Ciebie uzyskać wtedy na sali i od Szymona.. To nie jest prawda.
- Co ty pieprzysz? - momentalnie wydziera rękę z moich objęć. - Nie wmawiaj mi od razu, że wszystko jest kłamstwem!
- Uspokój się, proszę Cię. Powiedz mi, o co masz do mnie żal. Co zrobiłem nie tak, dlaczego jesteśmy w tym miejscu nie jako dwójka zakochanych wciąż w sobie ludzi, którzy ze sobą są i dzielą się wszystkim, tylko jako dwójka właściwie obcych osób?
- Andrzej.. To nie jest takie proste.
- Inaczej nie będę mógł Ci się w żadnym stopniu wytłumaczyć. A może bardziej wyprostować tej historii, którą znasz. Błagam Cię..
- Mam do Ciebie żal, że po wypadku nie chciałeś się ze mną widzieć, że zabrałeś rzeczy z mieszkania bez słowa, że potem dowiedziałam się o Anastazji, że mnie okłamywałeś i oszukiwałeś tyle czasu, że nie potrafiłeś nawet zadzwonić z głupimi przeprosinami. Proszę, wystarczy? - wyrzuciła prawie na jednym tchu, po czym wybuchnęła głośnym płaczem.
- Wiedziałem, wiedziałem, że to wszystko to jest ściema!
- Co jest ściemą? - marszczy brwi i przeciera twarz chusteczką.
- To. To wszystko co mówisz. I powiem Ci więcej, wiem kto za tym stoi. Blanka, kochanie.. Tyle razy do Ciebie dzwoniłem, pisałem, ale brak odpowiedzi. Byłem w mieszkaniu, zobaczyłem wystawione rzeczy. Twoi rodzice to zrobili. Nie chciałem, żeby to w ogóle się kończyło. Jasne, miałem i nadal mam cholerne wyrzuty sumienia o ten wypadek, ale chciałem Cię przeprosić za to. Tyle, że nie miałem okazji. Po wyrzuceniu z mieszkania musiałem wrócić do klubowego, które na szczęście pozwolili mi zatrzymać mimo wywalenia z klubu. Dużo wtedy myślałem i wielokrotnie już układałem w głowie wszystko, by znów spróbować. Ale ty wyjechałaś, nie było z Tobą żadnego kontaktu. Zmieniłaś numer, dom, otoczenie..
- Nie zmieniłam! Wyjechałam, bo nie umiałam tu żyć bez Ciebie. Z dnia na dzień było mi gorzej, że się nie odzywasz. Wtedy po tym jak zabrałeś rzeczy.. To był koniec mojego świata.
- Nie zabrałem sam rzeczy, rozumiesz? Nie chciałem tego kończyć! Blanka, cholera, otwórz te oczy. Zobacz to wszystko, to nie z mojej winy! W szpitalu próbowałem nie raz Cię odwiedzić, potem później w mieszkaniu, pracy, wszędzie. Zero. Więc zrozum mnie wreszcie. Okej, o Anastazję możesz być zła.. Tyle, że to bardziej skomplikowane.
- Co tu skomplikowanego? Znalazłeś u niej pocieszenie. Jak ty tak właściwie mogłeś? To ohydne! - odsuwa się ode mnie jeszcze bardziej. - Ona ma czterdzieści lat, człowieku, co ty masz z głową? Lubisz pukać starsze laski? Trzeba było się w ogóle ze mną nie związywać, skoro już przed wypadkiem się z nią zadawałeś.
- To nie jest tak.. - głośno oddycham próbując tym zbudować sobie jeszcze trochę czasu na mądre skonstruowanie historii z Anastazją.
- Nie tak? To jak? Proszę, słucham.
Czas powrócić do pierwszego spotkania z nią i opowiedzieć to wszystko Blance. Dziś albo nigdy. Może chociaż to jak wyrzucę z siebie, będzie mniejszym ciężarem..
***
- Dzień dobry, jestem Anastazja, wasza.. motywatorka, że tak to ujmę.
Nieco starsza od nas blondyneczka kręci się po hali. Próbuje zagrzewać do walki, coś mówić, ale większość z chłopaków, w tym ja ma raczej w dupie jej słowa, a skupia się na jej wyglądzie.
Później wyszło, że jest piosenkarką, a klub zatrudnił ją rzekomo, by pracowała z nami nad samokontrolą, motywowaniem siebie w trakcie meczu i skupieniem. Skupiać to my się nauczyliśmy, ale chyba na jej tyłku.
- No dobrze, teraz zamknij oczy, co widzisz? - spytała na jednej z prywatnych sesji przedmeczowych.
- Hmm, mam być szczery?
- Byłoby miło.
- Ciebie. W za małej spódnicy - śmieję się.
- Nie wiem, czy to miało być wredne, ale skup się na czymś innym z łaski swojej. Mecz masz za chwilę.
- Sorry, ale nie jestem w stanie, kiedy paradujesz tu w tych swoich kusych strojach. - otwieram oczy. - Zresztą nie tylko ja.
- Ogarnij się. Wdech. Zamknij te oczy znowu, weź się w garść. Pomyśl o swoim marzeniu, pomyśl o tym, jak mógłbyś je spełnić. Że tylko poprzez wygrywanie kolejnych meczy będziesz w stanie się do tego przybliżyć.
- A ty? Jakie masz marzenie? - pytam z przymkniętymi jedynie powiekami.
- To istotne?
- Tak. Skoro ja mam siebie motywować, to muszę wiedzieć co ty sobie tam myślisz.
- Chcę wyjechać za Ocean, zrobić tam karierę i odnieść sukces.
- Motywator z Ciebie słaby, także nie wróżę Ci kariery jak w amerykańskim śnie - znów cicho się zaśmiewam.
- Śpiewam kretynie, wiesz? I to całkiem dobrze.
Pokazuje próbkę swoich możliwości, a ja całkowicie odlatuję. Faktycznie laska ma nieziemski głos, do tego wygląd też całkiem, całkiem. Wiek.. W sumie nie wiem, nie pytałem, ale obstawiam lekko po trzydziestce. Także mogłaby coś zdziałać.
***
Chwilę potem miałem mecz, wygraliśmy, wszystko było super. Ale od tego czasu nasze rozmowy stały się inne. Bardziej prywatne niż oficjalne, a mnie się to podobało. Doprowadziło to do tego, że spotykaliśmy się po pracy, a raz spotkanie zakończyło się w łóżku. Wszystko to na zgrupowaniu.
- Straciłem głowę, przyznaję. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałem ile ma lat i jakie plany wobec mnie. Owinęła sobie mnie wokół palca. Potem szantażowała, że jeśli przestanę się z nią spotykać, ona zrobi miazgę z kadry, jak i ze mnie samego. Znała wszystkie nasze tajemnice - prywatne i te kadrowe. A tego nie chciałem. Wiem, to idiotyczne. Ostatecznie wysłałem ją do Ameryki, opłaciłem mieszkanie w zamian za spokój. Po wypadku zobaczyłem się z nią raz. Ale wtedy zrozumiałem, że nigdy więcej. Rozumiesz już? Nigdy jej nie kochałem. To był tylko seks. Na początku po pijaku, wykorzystywała momenty mojej słabości, a potem to było odrażające kiedy pijany nie byłem. Każdego poranka po takim czymś miałem ochotę zdzierać sobie skórę pumeksem. Do dziś czuję do siebie wstręt. To jest niewybaczalne. Tyle, że zobacz, to już zamknięty rozdział. To było dawno, dziś jestem kimś innym. Dziś..
- Pieprzysz. Przestań pieprzyć. Nie chcę tego słuchać. Jak długo mnie zdradzałeś?
- Nie zdradzałem.
- Błagam Cię, kurwa, bo zaraz nie wytrzymam i Ci przyłożę. A co to było, jak nie zdrada do cholery? Pukanie starszej laski dla satysfakcji? - wstaje poirytowana.
- Dla kadry. I dla tego, żeby wszystko..
- Och, błagam Cię. Przestań robić z siebie bohatera, który obronił kadrę.
- Nie robię. Chcę tylko, żebyś zrozumiała, że to za mną. Wtedy, okej, skrzywdziłem Cię. Ale teraz minęło tyle czasu. Jesteśmy innymi ludźmi. Możemy rozpocząć nowy rozdział. Zobacz, jak bardzo Twoi rodzice u nas namieszali. To przez nich się rozstaliśmy, to oni stanęli na naszej drodze do szczęścia.
- Przestań Wrona, to już jest nienormalne. Nie zrzucaj winy na moją rodzinę. Jesteś co najmniej chory w tym momencie, jeśli oskarżasz ich o wszystko. To nie oni pukali Anastazję Wspaniałą. Prędzej czy później to by się rozleciało. I tak właściwie, to nie wiem właściwie czemu ja tu jeszcze z tobą przesiaduję.. - idzie w stronę okna.
- Całej winy nie zrzucę nigdy, ale oni dodali cegiełkę. Czemu jesteś tu? Bo wiesz, że mam rację. I wiesz, że mnie kochasz, a ja Ciebie..
Podchodzę do niej i staję za nią. Nie dotykam jej, ale czuję woń perfum. Lekko przybliżam swoją twarz do jej włosów. Chciałbym ją objąć, zrobić cokolwiek więcej. Ale wiem, że nie mogę, że to jeszcze nie ten czas. Opieram moją głowę o jej i spokojnie oddycham. Na tyle mogę sobie pozwolić.
***
Patrzymy w dal, błogo, jakoś inaczej jak do tej pory.
- Wiesz Andrzej, mam czasem takie wrażenie, że ty to mnie nie kochasz.
- Ciebie to już zupełnie coś popieprzyło, prawda? - ściskam ją mocniej w pasie.
- Nie, naprawdę. Czuję to w środku. To już nie jest to co między nami było.
Ściąga moje dłonie ze swoich bioder.
- Nie chcę się tak czuć, ale tak się czuję i co mogę na to poradzić? Coś w środku mi tak podpowiada, że nasze drogi niedługo się rozejdą. A ty coś przeskrobałeś.
Chwilę później obraca się do mnie przodem i patrzy prosto w oczy.
- Powiedz mi, proszę. Co się dzieje?
- Nic.
- Nie graj przede mną. Nie lubię, kiedy to robisz. Nie chcę, byś był tym Andrzejem Wroną - siatkarzem i celebrytą. Chcę żebyś był tym moim Andrzejem Wroną.
- Kocham Cię i twoje przeczucie robi sobie z nas teraz żarty.
- Wiesz, że jeśli coś przeskrobiesz, nie masz co liczyć na szybkie wybaczenie, prawda? Więc wolę teraz się dowiedzieć i to przetrawić niż na przykład po ślubie. O właśnie, może.. - urywa w pół zdania.
Wciąż nawet nie jesteśmy zaręczeni.
- Przepraszam. Andrzej, kocham Cię najmocniej na świecie. Nie zrób nigdy żadnego głupstwa, bo nie wytrzymam bez Ciebie.
I już wiem, że mogę jedynie ucałować czubek jej głowy, na nic więcej mi nie pozwoli. Na nic zdadzą się tłumaczenia. Ona musi mnie czuć. Czuć moją fizyczność. Dopiero wtedy mogę zrobić cokolwiek innego.
***
- Miałaś wtedy rację.. - udaje mi się wreszcie wydusić coś z siebie.
- Wtedy?
- Wtedy. Jak staliśmy przy oknie, a ty powiedziałaś, że coś jest nie tak. To wtedy był ten kryzys z Anastazją. Chciałem Ci powiedzieć. Ale wiedziałem, że ode mnie odejdziesz. A tego za nic w świecie bym nie przeżył.
- Przeżyłeś.
- Ale nie chcę tak żyć. Bez Ciebie moje życie nie ma sensu. Blanka, naprawdę nie umiem dłużej tak funkcjonować. Nie chcę. Nie mogę.
Odwraca się do mnie przodem.
- Ja też nie.
- To dlaczego nie możemy do siebie wrócić, tak po prostu?
- Bo twoje ciosy zostały zbyt głęboko zadane. Spójrz, nawet jeszcze mam fizyczne dowody na to.
Podciąga rękawy, widzę jej ślady po cięciach. Chwilę potem odchyla bluzkę przy szyi, widzę kolejne rany. Niektóre zapewne zostały po wypadku, ale niektóre są zrobione przez nią. Kolejne pokazywane blizny bolą mnie na odległość. Pozwalam sobie na to, żeby przejechać po tej, którą ma z tyłu na szyi. Lekko muskam to miejsce, a ona automatycznie odchyla głowę.
- Blanka, Boże, nigdy w życiu nie chciałem Cię doprowadzić do takiego stanu. Wybacz mi, pozwól mi zająć się Tobą - błagalny ton wydostaje się z moich ust.
- Myślisz, że mi łatwo przyszło pokazać Ci to? W ogóle się z Tobą spotkać?
- Nie. Ale myślę, że możesz to wszystko zmienić. Wystarczy jedno słowo.
- Nie potrafię. Jeszcze nie teraz. Potrzebuję czasu i przestrzeni.
- Dam Ci wszystko. Jeśli tylko mi obiecasz, że..
- Nic Ci nie obiecam. Czegokolwiek byś tu nie wstawił. Bo nie wiem nawet co będzie jutro. Nie wiem jak to będzie wyglądać.
- Dlaczego?
- Bo każdego dnia wstaję z myślą, że to może być ostatni dzień, w którym mogę jeszcze się poruszać i dziękuję Bogu, że jeszcze mnie oszczędził i nie zabrał mi czucia w kończynach.
I opowiada mi o tym, że po wypadku cudem udało się odratować wszystko, ale każdego dnia może zostać sparaliżowana. W tym momencie mnie wbija w ziemię. I już nie potrafię dłużej stać obok bezczynnie. Biorę ją w ramiona i mocno całuję. Tak bardzo mi tego brakowało. Zapachu jej skóry, dotyku, smaku ust. Wiem, że nie powinienem, ale nie potrafię inaczej. Całuję każdą z jej blizn po cięciach, jak i tych powypadkowych, które zobaczyłem.
- Zostaw mnie dziś już, proszę. Mam wystarczający mętlik w głowie - odsuwa się ode mnie.
Wychodzi. Zabiera kilka rzeczy i zamyka za sobą drzwi. Nie wiem co będzie dalej. Wiem tylko, że na sercu jest mi dużo lżej z powodu wyciągniętych historii, ale ciężej przez te wszystkie jej ślady. Opadam ciężko na łóżko i chcę się wyłączyć, jakoś ogarnąć sobie to wszystko, co wydarzyło się dziś. Tylko nie wiem, czy potrafię.
_______________________________________________________
Nic konstruktywnego nie napiszę. Pozostają dwa do końca i szczerze nie mam pojęcia jak ja to chcę zakończyć. Ale jakoś będę musiała się zmieścić.
Całuję i do niedługiego napisania :*
sobota, 25 kwietnia 2015
sobota, 18 kwietnia 2015
Część 7.
- Wiesz coś na ten temat? - stoję w salonie Kłosa, nerwowo pijąc sok pomarańczowy.
- Niby skąd?
- Nie wiem, cholera, nic już nie wiem.
- Ale czemu akurat ja miałbym cokolwiek wiedzieć? Stary, chyba nie chcesz mi chyba powiedzieć, że mnie podejrzewasz?
Patrzę w ziemię.
- No ej, nie rób sobie nawet jaj! Nigdy w życiu bym nie mógł czegoś takiego zrobić! - podnosi głos.
- Szukam już wszędzie, ktoś musiał tu namieszać.. A o Anastazji w ogóle wiedziałeś tylko ty, Włodarczyk i ja. Nikt więcej, więc..
- Weź ty się jebnij w głowę dziesięć razy. Jaki cel miałbym albo ja, albo on, żeby nagadać takich rzeczy Blance?
- Nie wiem, mogliście nawet przypadkiem.
- Wroniak, Tobie na mózg się ten wypadek rzucił. A nie pomyślałeś może o samej pięknej?
- O czym ty w ogóle mówisz? - marszczę brwi.
- O twojej dziuni. Anastazja byłaby do tego zdolna.
- Jest nienormalna, okej, ale potwora z niej nie rób!
Nie wiedzieć czemu, poczułem potrzebę bronienia jej. Gdzieś coś siedzącego we mnie właśnie tak mi kazało. Cholerne coś.
Wkurzony zgarniam kurtkę i w drzwiach bez słowa mijam się z Olką. Nie chce mnie na szczęście zatrzymać, więc przyspieszając kroku kieruję się do auta.
Wrzucam na tylne siedzenie wszystkie rzeczy i z hukiem wsiadam. Chwilę później silnik budzi się do życia, a ja z piskiem opon odjeżdżam. Kieruję się przed siebie, nie mam siły ani ochoty myśleć. Głośna muzyka, to pomaga się odstresować.
Docieram do domu. Idę odpocząć, nie umiem tak funkcjonować. Myśli mnie przytłaczają z każdej strony. Nie potrafię tego ogarnąć. Nie umiem. Nie chcę. Albo chcę, ale to zbyt wiele. Rzucam się na łóżko w sypialni przy zasłoniętych roletach panuje ciemność. Może ta właśnie ciemność pomoże mi znaleźć jakąkolwiek wskazówkę.
Anastazja to zła kobieta, jasne. Ale nie odważyłaby się zrobić mi aż takiej rzeczy. Zbyt wiele i ona mogła stracić.
Tylko do jasnej cholery, kto mógł nam to zrobić?! I jak ja mam to odkręcić?!
Całe popołudnie i wieczór na zmianę leżę, wpatrując się w sufit i śpię. Chociaż tego spaniem nie można nazwać, bo wciąż nawiedzają mnie jakieś koszmary i budzę się ciągle.
Rano zbieram się, bo wpadłem na jedyny pomysł. Zmusić Blankę do rozmowy. Przecież Szymon ma dziś ze mną zajęcia. Odprowadzi go, a wtedy jej nie wypuszczę, oj nie.
Jem śniadanie, piję kawę i biorę leki. Wciąż jeszcze nie mam pełni sił, więc w każdej chwili, jeśli zapomniałbym jakiejkolwiek dawki, mogłoby mi się coś stać. Dodatkowo kilka ćwiczeń w domowej siłowni, które muszę wykonywać i byłem gotowy. Szkoda tylko, że do zajęć jeszcze tyle czasu.
Kręcę się bez żadnego sensu po centrum, jak zawsze rozkopanym. Trasę WZ budują, a na co komu ona? Nie wiem, ale czegoś muszę się przecież przyczepić. Mijam kilka wieżowców, idę przed siebie. Obmyślam co jeszcze mogę jej powiedzieć. Widząc rikszarza znów przypomniał mi się jeden z momentów, kiedy szukałem sposobu na oświadczyny.
***
- Stary, wynajmij rikszę, pojeździjcie po Łodzi, niech Cię zawiezie w jakieś ładne miejsce, światło księżyca i te sprawy. Wynajmij grajków, niech Ci jebną na środku ruchliwej ulicy serduszko z kwiatów, świece, szampana. Zatrzymają ruch na chwilę. Wtedy ty uklękniesz, zaczniesz jakieś wstępy i jeb, wyciągniesz z kieszeni pudełeczko, a ona będzie twoja.
- Ciebie, to już Włodi doszczętnie jebie w głowę, no nie? Słońce przygrzało za mocno?
- Ej, no, o co Ci chodzi? Przecież to mega pomysł. Jakbym miał się oświadczać, to tylko tak.
- Boże, miej mnie w swojej opiece. Obyś nigdy nie znalazł żadnej wybranki. Może od razu powinienem rzucić się pod któryś z przejeżdżających wówczas aut, które postanowi się nie zatrzymać? Albo przygotować kasę na mandat za zatorowanie miasta.
- Zatorowanie? Ja wiem, że za Pawłem tęsknisz, ale bez przesady, nie wymyślaj takich słów.
- Jesteś nienormalny - kręcę głową. - Niech Ci będzie, zatarasowanie, czy inny chuj. Nie pamiętam takich drobnostek, mniejsza o to.
***
Wracam do domu, żeby zabrać rzeczy i chwilę później ponownie przebijam się przez zakorkowane miasto. Docieram wcześniej niż powinienem, więc poświęcam chwilę na indywidualną rozgrzewkę. Powoli sala się zapełnia. Z uśmiechem witam każdego kolejnego malucha, ale wzrokiem wciąż szukam Szymona. To jedyny klucz do Blanki.
Jest i on. Pojawia się wreszcie!
- Dzień dobry Szymon, kto Cię dzisiaj przyprowadził?
- Dzień dobry trenerze, mama. O tam jest, cześć mamo - macha w kierunku wysokiej blondynki.
- A ciocia? Z którą byłeś ostatnio.
- A to tylko raz, bo mama nie mogła. Teraz mama będzie mnie odwozić.
Kurwa. Musiało tak być, no przecież, byłoby za prosto, jakby przyjechała.
- Dobrze, dołącz do grupy, zaraz zaczynamy zajęcia.
Kilka minut później dzieciaki biegają i się bawią, a ja w głowie próbuję ułożyć nowy plan.
- Weźcie teraz piłki, popróbujemy wasze nowe zdolności. Szymon, mogę Cię prosić?
Mały podchodzi do mnie posłusznie i czeka na polecenie.
- Szymek, mogę mieć do Ciebie małą prośbę?
- Jasne, o co chodzi?
- Jeśli dam Ci kartkę, mógłbyś ją dać cioci Blance? To dla mnie naprawdę ważne.
- Jasne, tak jest - składa palce jak do przysięgi.
- Dzięki. Chodź, pokażesz swoje odbicia dołem.
Kiedy mają czas na zabawę i wybrali sobie berka, swoją drogą nie wiem skąd oni mają tyle siły, żeby tyle czasu biegać, ja wygrzebuję z torby kartkę i długopis.
Szybko składam kilka zdań, proszę o wybaczenie, tłumaczę, że nic takiego nie miało miejsca i pokazuję swój punkt widzenia. Składne, to to nie jest, ale ważne, że jakiekolwiek.
Na koniec spotkania wręczam Szymkowi złożoną kartkę, a ten przenosi ją, jakby miał spełnić ważną misję.
- Tylko wiesz, nikomu nic nie wolno mówić. Tylko daj to cioci Blance i dopilnuj, żeby przeczytała, okej?
- Się rozumie panie trenerze. Misja specjalna!
Przybija mi piątkę i ucieka do rodzicielki. Ja zostaję jeszcze chwilę, żeby wyjaśnić kilku osobom jakieś kwestie i w końcu się zbieram do wyjścia.
Nastaje weekend. A ja nie mam ochoty siedzieć w domu i znowu się zamartwiać. Postanawiam następnego dnia rano gdzieś wyjechać.
Decyduję się pojechać do Warszawy. Dawno nie odwiedzałem swoich starych kątów, mieszkanie w stolicy stoi odłogiem. Nawet już myślałem nad tym, czy go nie sprzedać. Ale jeszcze tego nie zrobiłem, więc mogę się tam wybrać.
Około dziewiątej rano pakuję kilka rzeczy i zbieram się do wyjścia. Wysyłam Włodarczykowi sms-a, że przez kilka dni mnie nie będzie i ruszam.
Wyjeżdżam na jedną z pustych dróg za miasto. Naokoło jedynie lasy, łąki, nic więcej. W jednej chwili łapie mnie skurcz ręki. Bezwładnie opada na kolano, a ja jakimś cudem hamuję i drugą ręką łapiąc w ostatniej chwili kierownicę, odbijam na pobocze, by nie uderzyć w drzewo, wjechać do rowu czy też nie rozbić się na środku drogi.
I po raz kolejny czuję się jak wtedy, jak w dniu wypadku. Klnę pod nosem, próbuję rozmasować rękę, by pobudzić w niej krążenie i przywrócić czucie. Ale w głowie wciąż migają kolejne wspomnienia.
***
- Blanka, Blanka, nie zasypiaj. Kochanie, proszę. Patrz się na mnie. Przepraszam, ja naprawdę nie chciałem. Nie zrobiłem tego specjalnie. Proszę, nie umieraj. Ktoś nam pomoże, na pewno.
Nie mogę się ruszać, chyba coś mam połamane, ale nie chcę nawet sprawdzać co. Zresztą, pieprzyć teraz to co mi jest. Ważne, by Blanka z tego wyszła.
- Kochanie, proszę. Chciałbym Cię złapać, ale nie mogę. Nie mam jak zadzwonić, bo się nie mogę ruszać, ale na pewno zaraz ktoś zadzwoni na pogotowie. Nic się nie martw.
Jak na zawołanie słyszę sygnał. Mogę się domyślać, że to karetka lub policja. Słyszę głosy, czuję, że zaczynają akcję ratunkową.
- Tutaj, weźcie ją.
- Dobra, udało się, mamy go. Chyba ma coś połamane, ostrożnie! - głos ratownika jest strasznie irytujący.
- Zostawcie mnie, ratujcie ją! - krzyczę.
- Dawaj tutaj te nosze. Usztywniona szyja i kręgosłup, ale i tak trzeba uważać, żeby żadne przesunięcie się nie dostało. Niżej, kurwa, dociera cokolwiek do Ciebie?! - ratownik numer dwa włączył się do akcji.
- Czy wy w ogóle mnie słuchacie? - jestem całkowicie poirytowany.
Przecież mieli ratować Blankę, nie mnie. To nie jest takie trudne do zrozumienia, no do kurwy nędzy.
- Nieprzytomny, podejrzewamy wstrząs mózgu, uszkodzenia kręgosłupa i kończyn, być może jakieś wewnętrzne uszkodzenia.
- Halo, słyszy mnie ktoś?
Olewają to, czyli jednak nikt mnie nie słyszy. Zabierają mnie i wiozą.
- Załatwcie helikopter. Może być potrzebny, żeby lecieć od razu do Warszawy po wstępnych badaniach.
- Oczywiście.
Dopiero wtedy rozumiem, że ze mną jest źle. Ale co tam ja, nadal chcę wiedzieć co z Blanką. Ale tracę siły, nie wiem co się dzieje i robi się ciemno, nie ma już nawet wyobrażeń.
***
Szybko chcę o tym zapomnieć. Jednak jest to tak silne, że jeżeli cokolwiek dzieje się na drodze, automatycznie mam to przed oczami. Widzę to wszystko, pamiętam.
"Śnią mi się sny w których jestem sam, bo ci którzy mnie kochają, nie chcą mnie już znać."
Łzy same ciekną z oczu, bo nie umiem sobie z tym poradzić. Nie wiem co dalej robić, nie wiem co czuję i co powinienem robić. Życie staje się coraz trudniejsze i ja nie umiem już stawiać mu czoła.
Po jakimś czasie wyjeżdżam z pobocza, usiłuję się zebrać. Najbezpieczniej jak potrafię, jadę i słuchając muzyki oddalam od siebie wszystkie złe myśli.
Uchylam lekko okno, chcę zaczerpnąć świeżego powietrza. To mi pomaga, to jest to.
Po jakimś czasie dojeżdżam do Warszawy. Wjeżdżam w swoje miasto, tu, gdzie jest moje miejsce. Nie irytują mnie warszawskie korki, nie mam pretensji o pracujących drogowców. To jest nieodzowna część tego miasta. Mojego miasta.
Powoli przejeżdżam kolejne ulice, patrzę na zmiany, obserwuję wszystko dokładnie. Trochę jak dziecko, które stara się zapamiętać coś lub przypomnieć sobie, jak mówili o tym jego rodzice, a ono dopiero coś widzi. To tak niesamowite doświadczenie.
Okej, może i Łódź dla jednych jest fajna, dla drugich beznadziejna, a Warszawa to już kompletnie dla większości tragiczna, ale oba miejsca lubię. Łódź jest moim domem teraz, Warszawa była nim przez tyle lat i właściwie ciągle jest.
Podjeżdżam pod mój blok, nic się nie zmieniło. Ciągle wszystko jest takie samo. Powoli wysiadam z auta i przemierzam dystans do drzwi. Z kieszeni wyciągam klucze i patrzę na breloczek przy nich. Tak, po raz kolejny przed oczami mam Blankę.
***
- Ty to już świra z tymi breloczkami masz, wiesz? - śmieję się, kiedy widzę kolejny, nowy w jej kolekcji.
Tym razem w kształcie niezidentyfikowanego zwierzęcia.
- Ty sobie grasz, a ja zbieram breloczki, coś Ci nie pasuje?
- Tak. Powinnaś zbierać na przykład moje koszulki albo trofea - uśmiecham się.
- Oj kochany, szkoda tylko, że takich nagród, to ty prawie nie dostajesz, więc co ja mam kolekcjonować? - wystawia mi język.
- Wredna jesteś.
- Ty też kotku, ale jakoś z tym sobie radzę - całuje mnie. - Zobacz, a ten? Jak Ci się podoba?
Oglądam dokładnie z każdej strony. Ręcznie wykonany, dopracowany w każdym szczególe. Breloczek z moją podobizną.
- No proszę, proszę. Co my tu mamy? Jednak coś związanego ze mną można tu znaleźć.
- Mówiłam Ci już kiedyś, że umiem zaskakiwać.
- I bardzo mnie to cieszy - mruczę jej do ucha. - A teraz z łaski swojej, zaskoczysz mnie swoim talentem kucharskim, czy kolację pominiemy i wypróbujemy powiedzmy, talent Twojego łóżka?
- Jestem zdecydowanie za tym drugim.
***
Uśmiecham się na to ostatnie, a w ręce wciąż ściskam breloczek podarowany przez nią. Ten sam, który wtedy oglądałem.
Jednak powracam już z myślami na ziemię i wystukuję kod na domofonie. Działa, więc całkiem nieźle. Wsiadam w windę i wciskam piąte piętro. Czuję ten charakterystyczny zapach.
Słyszę klik i już drzwi się otwierają. Powoli wychodzę i kieruję się do swojego mieszkania. To takie.. Dziwne właściwie. I ekscytujące zarazem. Bo nie wiem co tam zostanę, czy coś się zmieniło. Dostęp przez jakiś czas mieli moi rodzice i Kłos, a sam jakoś nie dopytywałem co się tu działo.
Powoli przekręcam klucz i naciskam klamkę.
Od wejścia czuję znajomy zapach, który odurza mnie zupełnie. Mój Boże, to jej perfumy. Tylko.. Jak?! Przechodzę przez przedpokój.
- Wiedziałam, że uciekniesz do Warszawy. Że będziesz szukał tutaj swojej ucieczki i nowych pomysłów - słyszę jej głos za plecami.
- Ale.. Jak? Ty? Tutaj? Czy ty.. ?
- Przyjechałam tutaj, wciąż mam klucze, zapomniałeś?
- Mówiłaś, że nie chcesz mnie znać. Że mam spieprzać. Blanka, zgubiłem się.
- Szymon nie chciał mi wczoraj odpuścić. Musiałam przeczytać Twój list. Ja też się zgubiłam. Ale.. Ale chcę się odnaleźć. Tyle, że wiedziałam, że tam nie dam rady. I postawiłam na Warszawę. Stwierdziłam, że zrobisz to samo. Nie pomyliłam się.
- Ja.. Nawet nie wiem od czego zacząć. Boże, Blanka, tak bardzo mi Ciebie brakowało.. - podchodzę ją przytulić.
- Czułości zachowaj dla siebie - odsuwa się. - Potrzebuję rozmowy, nie Twojej fizyczności.
Ciągle jestem w szoku.
- A co, gdybym nie przyjechał?
- Nie rozmawialibyśmy. Spędziłabym weekend w Warszawie i wróciła.
- Dobrze, że jednak jestem.. Możemy usiąść? Nie mam nic do picia tutaj, dawno mnie tu nie było..
- Zrobiłam małe zakupy. Idę zaparzyć kawę. A potem czas, żeby wreszcie wszystko raz na zawsze wyjaśnić.
W głowie mam największy mętlik życia.
__________________________
A do końca już tylko 3.
Powinnam je napisać póki dostałam weny i uciec w cholerę, bo straciłam już wszystko w tej historii, co miało być.. Sorka.
Kocham Was wszystkich, którzy jeszcze czytają te wypociny.
Całuję.
- Niby skąd?
- Nie wiem, cholera, nic już nie wiem.
- Ale czemu akurat ja miałbym cokolwiek wiedzieć? Stary, chyba nie chcesz mi chyba powiedzieć, że mnie podejrzewasz?
Patrzę w ziemię.
- No ej, nie rób sobie nawet jaj! Nigdy w życiu bym nie mógł czegoś takiego zrobić! - podnosi głos.
- Szukam już wszędzie, ktoś musiał tu namieszać.. A o Anastazji w ogóle wiedziałeś tylko ty, Włodarczyk i ja. Nikt więcej, więc..
- Weź ty się jebnij w głowę dziesięć razy. Jaki cel miałbym albo ja, albo on, żeby nagadać takich rzeczy Blance?
- Nie wiem, mogliście nawet przypadkiem.
- Wroniak, Tobie na mózg się ten wypadek rzucił. A nie pomyślałeś może o samej pięknej?
- O czym ty w ogóle mówisz? - marszczę brwi.
- O twojej dziuni. Anastazja byłaby do tego zdolna.
- Jest nienormalna, okej, ale potwora z niej nie rób!
Nie wiedzieć czemu, poczułem potrzebę bronienia jej. Gdzieś coś siedzącego we mnie właśnie tak mi kazało. Cholerne coś.
Wkurzony zgarniam kurtkę i w drzwiach bez słowa mijam się z Olką. Nie chce mnie na szczęście zatrzymać, więc przyspieszając kroku kieruję się do auta.
Wrzucam na tylne siedzenie wszystkie rzeczy i z hukiem wsiadam. Chwilę później silnik budzi się do życia, a ja z piskiem opon odjeżdżam. Kieruję się przed siebie, nie mam siły ani ochoty myśleć. Głośna muzyka, to pomaga się odstresować.
Docieram do domu. Idę odpocząć, nie umiem tak funkcjonować. Myśli mnie przytłaczają z każdej strony. Nie potrafię tego ogarnąć. Nie umiem. Nie chcę. Albo chcę, ale to zbyt wiele. Rzucam się na łóżko w sypialni przy zasłoniętych roletach panuje ciemność. Może ta właśnie ciemność pomoże mi znaleźć jakąkolwiek wskazówkę.
Anastazja to zła kobieta, jasne. Ale nie odważyłaby się zrobić mi aż takiej rzeczy. Zbyt wiele i ona mogła stracić.
Tylko do jasnej cholery, kto mógł nam to zrobić?! I jak ja mam to odkręcić?!
Całe popołudnie i wieczór na zmianę leżę, wpatrując się w sufit i śpię. Chociaż tego spaniem nie można nazwać, bo wciąż nawiedzają mnie jakieś koszmary i budzę się ciągle.
Rano zbieram się, bo wpadłem na jedyny pomysł. Zmusić Blankę do rozmowy. Przecież Szymon ma dziś ze mną zajęcia. Odprowadzi go, a wtedy jej nie wypuszczę, oj nie.
Jem śniadanie, piję kawę i biorę leki. Wciąż jeszcze nie mam pełni sił, więc w każdej chwili, jeśli zapomniałbym jakiejkolwiek dawki, mogłoby mi się coś stać. Dodatkowo kilka ćwiczeń w domowej siłowni, które muszę wykonywać i byłem gotowy. Szkoda tylko, że do zajęć jeszcze tyle czasu.
Kręcę się bez żadnego sensu po centrum, jak zawsze rozkopanym. Trasę WZ budują, a na co komu ona? Nie wiem, ale czegoś muszę się przecież przyczepić. Mijam kilka wieżowców, idę przed siebie. Obmyślam co jeszcze mogę jej powiedzieć. Widząc rikszarza znów przypomniał mi się jeden z momentów, kiedy szukałem sposobu na oświadczyny.
***
- Stary, wynajmij rikszę, pojeździjcie po Łodzi, niech Cię zawiezie w jakieś ładne miejsce, światło księżyca i te sprawy. Wynajmij grajków, niech Ci jebną na środku ruchliwej ulicy serduszko z kwiatów, świece, szampana. Zatrzymają ruch na chwilę. Wtedy ty uklękniesz, zaczniesz jakieś wstępy i jeb, wyciągniesz z kieszeni pudełeczko, a ona będzie twoja.
- Ciebie, to już Włodi doszczętnie jebie w głowę, no nie? Słońce przygrzało za mocno?
- Ej, no, o co Ci chodzi? Przecież to mega pomysł. Jakbym miał się oświadczać, to tylko tak.
- Boże, miej mnie w swojej opiece. Obyś nigdy nie znalazł żadnej wybranki. Może od razu powinienem rzucić się pod któryś z przejeżdżających wówczas aut, które postanowi się nie zatrzymać? Albo przygotować kasę na mandat za zatorowanie miasta.
- Zatorowanie? Ja wiem, że za Pawłem tęsknisz, ale bez przesady, nie wymyślaj takich słów.
- Jesteś nienormalny - kręcę głową. - Niech Ci będzie, zatarasowanie, czy inny chuj. Nie pamiętam takich drobnostek, mniejsza o to.
***
Wracam do domu, żeby zabrać rzeczy i chwilę później ponownie przebijam się przez zakorkowane miasto. Docieram wcześniej niż powinienem, więc poświęcam chwilę na indywidualną rozgrzewkę. Powoli sala się zapełnia. Z uśmiechem witam każdego kolejnego malucha, ale wzrokiem wciąż szukam Szymona. To jedyny klucz do Blanki.
Jest i on. Pojawia się wreszcie!
- Dzień dobry Szymon, kto Cię dzisiaj przyprowadził?
- Dzień dobry trenerze, mama. O tam jest, cześć mamo - macha w kierunku wysokiej blondynki.
- A ciocia? Z którą byłeś ostatnio.
- A to tylko raz, bo mama nie mogła. Teraz mama będzie mnie odwozić.
Kurwa. Musiało tak być, no przecież, byłoby za prosto, jakby przyjechała.
- Dobrze, dołącz do grupy, zaraz zaczynamy zajęcia.
Kilka minut później dzieciaki biegają i się bawią, a ja w głowie próbuję ułożyć nowy plan.
- Weźcie teraz piłki, popróbujemy wasze nowe zdolności. Szymon, mogę Cię prosić?
Mały podchodzi do mnie posłusznie i czeka na polecenie.
- Szymek, mogę mieć do Ciebie małą prośbę?
- Jasne, o co chodzi?
- Jeśli dam Ci kartkę, mógłbyś ją dać cioci Blance? To dla mnie naprawdę ważne.
- Jasne, tak jest - składa palce jak do przysięgi.
- Dzięki. Chodź, pokażesz swoje odbicia dołem.
Kiedy mają czas na zabawę i wybrali sobie berka, swoją drogą nie wiem skąd oni mają tyle siły, żeby tyle czasu biegać, ja wygrzebuję z torby kartkę i długopis.
Szybko składam kilka zdań, proszę o wybaczenie, tłumaczę, że nic takiego nie miało miejsca i pokazuję swój punkt widzenia. Składne, to to nie jest, ale ważne, że jakiekolwiek.
Na koniec spotkania wręczam Szymkowi złożoną kartkę, a ten przenosi ją, jakby miał spełnić ważną misję.
- Tylko wiesz, nikomu nic nie wolno mówić. Tylko daj to cioci Blance i dopilnuj, żeby przeczytała, okej?
- Się rozumie panie trenerze. Misja specjalna!
Przybija mi piątkę i ucieka do rodzicielki. Ja zostaję jeszcze chwilę, żeby wyjaśnić kilku osobom jakieś kwestie i w końcu się zbieram do wyjścia.
Nastaje weekend. A ja nie mam ochoty siedzieć w domu i znowu się zamartwiać. Postanawiam następnego dnia rano gdzieś wyjechać.
Decyduję się pojechać do Warszawy. Dawno nie odwiedzałem swoich starych kątów, mieszkanie w stolicy stoi odłogiem. Nawet już myślałem nad tym, czy go nie sprzedać. Ale jeszcze tego nie zrobiłem, więc mogę się tam wybrać.
Około dziewiątej rano pakuję kilka rzeczy i zbieram się do wyjścia. Wysyłam Włodarczykowi sms-a, że przez kilka dni mnie nie będzie i ruszam.
Wyjeżdżam na jedną z pustych dróg za miasto. Naokoło jedynie lasy, łąki, nic więcej. W jednej chwili łapie mnie skurcz ręki. Bezwładnie opada na kolano, a ja jakimś cudem hamuję i drugą ręką łapiąc w ostatniej chwili kierownicę, odbijam na pobocze, by nie uderzyć w drzewo, wjechać do rowu czy też nie rozbić się na środku drogi.
I po raz kolejny czuję się jak wtedy, jak w dniu wypadku. Klnę pod nosem, próbuję rozmasować rękę, by pobudzić w niej krążenie i przywrócić czucie. Ale w głowie wciąż migają kolejne wspomnienia.
***
- Blanka, Blanka, nie zasypiaj. Kochanie, proszę. Patrz się na mnie. Przepraszam, ja naprawdę nie chciałem. Nie zrobiłem tego specjalnie. Proszę, nie umieraj. Ktoś nam pomoże, na pewno.
Nie mogę się ruszać, chyba coś mam połamane, ale nie chcę nawet sprawdzać co. Zresztą, pieprzyć teraz to co mi jest. Ważne, by Blanka z tego wyszła.
- Kochanie, proszę. Chciałbym Cię złapać, ale nie mogę. Nie mam jak zadzwonić, bo się nie mogę ruszać, ale na pewno zaraz ktoś zadzwoni na pogotowie. Nic się nie martw.
Jak na zawołanie słyszę sygnał. Mogę się domyślać, że to karetka lub policja. Słyszę głosy, czuję, że zaczynają akcję ratunkową.
- Tutaj, weźcie ją.
- Dobra, udało się, mamy go. Chyba ma coś połamane, ostrożnie! - głos ratownika jest strasznie irytujący.
- Zostawcie mnie, ratujcie ją! - krzyczę.
- Dawaj tutaj te nosze. Usztywniona szyja i kręgosłup, ale i tak trzeba uważać, żeby żadne przesunięcie się nie dostało. Niżej, kurwa, dociera cokolwiek do Ciebie?! - ratownik numer dwa włączył się do akcji.
- Czy wy w ogóle mnie słuchacie? - jestem całkowicie poirytowany.
Przecież mieli ratować Blankę, nie mnie. To nie jest takie trudne do zrozumienia, no do kurwy nędzy.
- Nieprzytomny, podejrzewamy wstrząs mózgu, uszkodzenia kręgosłupa i kończyn, być może jakieś wewnętrzne uszkodzenia.
- Halo, słyszy mnie ktoś?
Olewają to, czyli jednak nikt mnie nie słyszy. Zabierają mnie i wiozą.
- Załatwcie helikopter. Może być potrzebny, żeby lecieć od razu do Warszawy po wstępnych badaniach.
- Oczywiście.
Dopiero wtedy rozumiem, że ze mną jest źle. Ale co tam ja, nadal chcę wiedzieć co z Blanką. Ale tracę siły, nie wiem co się dzieje i robi się ciemno, nie ma już nawet wyobrażeń.
***
Szybko chcę o tym zapomnieć. Jednak jest to tak silne, że jeżeli cokolwiek dzieje się na drodze, automatycznie mam to przed oczami. Widzę to wszystko, pamiętam.
"Śnią mi się sny w których jestem sam, bo ci którzy mnie kochają, nie chcą mnie już znać."
Łzy same ciekną z oczu, bo nie umiem sobie z tym poradzić. Nie wiem co dalej robić, nie wiem co czuję i co powinienem robić. Życie staje się coraz trudniejsze i ja nie umiem już stawiać mu czoła.
Po jakimś czasie wyjeżdżam z pobocza, usiłuję się zebrać. Najbezpieczniej jak potrafię, jadę i słuchając muzyki oddalam od siebie wszystkie złe myśli.
Uchylam lekko okno, chcę zaczerpnąć świeżego powietrza. To mi pomaga, to jest to.
Po jakimś czasie dojeżdżam do Warszawy. Wjeżdżam w swoje miasto, tu, gdzie jest moje miejsce. Nie irytują mnie warszawskie korki, nie mam pretensji o pracujących drogowców. To jest nieodzowna część tego miasta. Mojego miasta.
Powoli przejeżdżam kolejne ulice, patrzę na zmiany, obserwuję wszystko dokładnie. Trochę jak dziecko, które stara się zapamiętać coś lub przypomnieć sobie, jak mówili o tym jego rodzice, a ono dopiero coś widzi. To tak niesamowite doświadczenie.
Okej, może i Łódź dla jednych jest fajna, dla drugich beznadziejna, a Warszawa to już kompletnie dla większości tragiczna, ale oba miejsca lubię. Łódź jest moim domem teraz, Warszawa była nim przez tyle lat i właściwie ciągle jest.
Podjeżdżam pod mój blok, nic się nie zmieniło. Ciągle wszystko jest takie samo. Powoli wysiadam z auta i przemierzam dystans do drzwi. Z kieszeni wyciągam klucze i patrzę na breloczek przy nich. Tak, po raz kolejny przed oczami mam Blankę.
***
- Ty to już świra z tymi breloczkami masz, wiesz? - śmieję się, kiedy widzę kolejny, nowy w jej kolekcji.
Tym razem w kształcie niezidentyfikowanego zwierzęcia.
- Ty sobie grasz, a ja zbieram breloczki, coś Ci nie pasuje?
- Tak. Powinnaś zbierać na przykład moje koszulki albo trofea - uśmiecham się.
- Oj kochany, szkoda tylko, że takich nagród, to ty prawie nie dostajesz, więc co ja mam kolekcjonować? - wystawia mi język.
- Wredna jesteś.
- Ty też kotku, ale jakoś z tym sobie radzę - całuje mnie. - Zobacz, a ten? Jak Ci się podoba?
Oglądam dokładnie z każdej strony. Ręcznie wykonany, dopracowany w każdym szczególe. Breloczek z moją podobizną.
- No proszę, proszę. Co my tu mamy? Jednak coś związanego ze mną można tu znaleźć.
- Mówiłam Ci już kiedyś, że umiem zaskakiwać.
- I bardzo mnie to cieszy - mruczę jej do ucha. - A teraz z łaski swojej, zaskoczysz mnie swoim talentem kucharskim, czy kolację pominiemy i wypróbujemy powiedzmy, talent Twojego łóżka?
- Jestem zdecydowanie za tym drugim.
***
Uśmiecham się na to ostatnie, a w ręce wciąż ściskam breloczek podarowany przez nią. Ten sam, który wtedy oglądałem.
Jednak powracam już z myślami na ziemię i wystukuję kod na domofonie. Działa, więc całkiem nieźle. Wsiadam w windę i wciskam piąte piętro. Czuję ten charakterystyczny zapach.
Słyszę klik i już drzwi się otwierają. Powoli wychodzę i kieruję się do swojego mieszkania. To takie.. Dziwne właściwie. I ekscytujące zarazem. Bo nie wiem co tam zostanę, czy coś się zmieniło. Dostęp przez jakiś czas mieli moi rodzice i Kłos, a sam jakoś nie dopytywałem co się tu działo.
Powoli przekręcam klucz i naciskam klamkę.
Od wejścia czuję znajomy zapach, który odurza mnie zupełnie. Mój Boże, to jej perfumy. Tylko.. Jak?! Przechodzę przez przedpokój.
- Wiedziałam, że uciekniesz do Warszawy. Że będziesz szukał tutaj swojej ucieczki i nowych pomysłów - słyszę jej głos za plecami.
- Ale.. Jak? Ty? Tutaj? Czy ty.. ?
- Przyjechałam tutaj, wciąż mam klucze, zapomniałeś?
- Mówiłaś, że nie chcesz mnie znać. Że mam spieprzać. Blanka, zgubiłem się.
- Szymon nie chciał mi wczoraj odpuścić. Musiałam przeczytać Twój list. Ja też się zgubiłam. Ale.. Ale chcę się odnaleźć. Tyle, że wiedziałam, że tam nie dam rady. I postawiłam na Warszawę. Stwierdziłam, że zrobisz to samo. Nie pomyliłam się.
- Ja.. Nawet nie wiem od czego zacząć. Boże, Blanka, tak bardzo mi Ciebie brakowało.. - podchodzę ją przytulić.
- Czułości zachowaj dla siebie - odsuwa się. - Potrzebuję rozmowy, nie Twojej fizyczności.
Ciągle jestem w szoku.
- A co, gdybym nie przyjechał?
- Nie rozmawialibyśmy. Spędziłabym weekend w Warszawie i wróciła.
- Dobrze, że jednak jestem.. Możemy usiąść? Nie mam nic do picia tutaj, dawno mnie tu nie było..
- Zrobiłam małe zakupy. Idę zaparzyć kawę. A potem czas, żeby wreszcie wszystko raz na zawsze wyjaśnić.
W głowie mam największy mętlik życia.
__________________________
Powinnam je napisać póki dostałam weny i uciec w cholerę, bo straciłam już wszystko w tej historii, co miało być.. Sorka.
Kocham Was wszystkich, którzy jeszcze czytają te wypociny.
Całuję.
Subskrybuj:
Posty (Atom)