sobota, 18 kwietnia 2015

Część 7.

- Wiesz coś na ten temat? - stoję w salonie Kłosa, nerwowo pijąc sok pomarańczowy.

- Niby skąd?

- Nie wiem, cholera, nic już nie wiem.

- Ale czemu akurat ja miałbym cokolwiek wiedzieć? Stary, chyba nie chcesz mi chyba powiedzieć, że mnie podejrzewasz?

Patrzę w ziemię.

- No ej, nie rób sobie nawet jaj! Nigdy w życiu bym nie mógł czegoś takiego zrobić! - podnosi głos.

- Szukam już wszędzie, ktoś musiał tu namieszać.. A o Anastazji w ogóle wiedziałeś tylko ty, Włodarczyk i ja. Nikt więcej, więc..

- Weź ty się jebnij w głowę dziesięć razy. Jaki cel miałbym albo ja, albo on, żeby nagadać takich rzeczy Blance?

- Nie wiem, mogliście nawet przypadkiem.

- Wroniak, Tobie na mózg się ten wypadek rzucił. A nie pomyślałeś może o samej pięknej?

- O czym ty w ogóle mówisz? - marszczę brwi.

- O twojej dziuni. Anastazja byłaby do tego zdolna.

- Jest nienormalna, okej, ale potwora z niej nie rób!

Nie wiedzieć czemu, poczułem potrzebę bronienia jej. Gdzieś coś siedzącego we mnie właśnie tak mi kazało. Cholerne coś.

Wkurzony zgarniam kurtkę i w drzwiach bez słowa mijam się z Olką. Nie chce mnie na szczęście zatrzymać, więc przyspieszając kroku kieruję się do auta.

Wrzucam na tylne siedzenie wszystkie rzeczy i z hukiem wsiadam. Chwilę później silnik budzi się do życia, a ja z piskiem opon odjeżdżam. Kieruję się przed siebie, nie mam siły ani ochoty myśleć. Głośna muzyka, to pomaga się odstresować.

Docieram do domu. Idę odpocząć, nie umiem tak funkcjonować. Myśli mnie przytłaczają z każdej strony. Nie potrafię tego ogarnąć. Nie umiem. Nie chcę. Albo chcę, ale to zbyt wiele. Rzucam się na łóżko w sypialni przy zasłoniętych roletach panuje ciemność. Może ta właśnie ciemność pomoże mi znaleźć jakąkolwiek wskazówkę.

Anastazja to zła kobieta, jasne. Ale nie odważyłaby się zrobić mi aż takiej rzeczy. Zbyt wiele i ona mogła stracić.

Tylko do jasnej cholery, kto mógł nam to zrobić?! I jak ja mam to odkręcić?!

Całe popołudnie i wieczór na zmianę leżę, wpatrując się w sufit i śpię. Chociaż tego spaniem nie można nazwać, bo wciąż nawiedzają mnie jakieś koszmary i budzę się ciągle.

Rano zbieram się, bo wpadłem na jedyny pomysł. Zmusić Blankę do rozmowy. Przecież Szymon ma dziś ze mną zajęcia. Odprowadzi go, a wtedy jej nie wypuszczę, oj nie.

Jem śniadanie, piję kawę i biorę leki. Wciąż jeszcze nie mam pełni sił, więc w każdej chwili, jeśli zapomniałbym jakiejkolwiek dawki, mogłoby mi się coś stać. Dodatkowo kilka ćwiczeń w domowej siłowni, które muszę wykonywać i byłem gotowy. Szkoda tylko, że do zajęć jeszcze tyle czasu.

Kręcę się bez żadnego sensu po centrum, jak zawsze rozkopanym. Trasę WZ budują, a na co komu ona? Nie wiem, ale czegoś muszę się przecież przyczepić. Mijam kilka wieżowców, idę przed siebie. Obmyślam co jeszcze mogę jej powiedzieć. Widząc rikszarza znów przypomniał mi się jeden z momentów, kiedy szukałem sposobu na oświadczyny.

                                                   ***

- Stary, wynajmij rikszę, pojeździjcie po Łodzi, niech Cię zawiezie w jakieś ładne miejsce, światło księżyca i te sprawy. Wynajmij grajków, niech Ci jebną na środku ruchliwej ulicy serduszko z kwiatów, świece, szampana. Zatrzymają ruch na chwilę. Wtedy ty uklękniesz, zaczniesz jakieś wstępy i jeb, wyciągniesz z kieszeni pudełeczko, a ona będzie twoja.

- Ciebie, to już Włodi doszczętnie jebie w głowę, no nie? Słońce przygrzało za mocno?

- Ej, no, o co Ci chodzi? Przecież to mega pomysł. Jakbym miał się oświadczać, to tylko tak.

- Boże, miej mnie w swojej opiece. Obyś nigdy nie znalazł żadnej wybranki. Może od razu powinienem rzucić się pod któryś z przejeżdżających wówczas aut, które postanowi się nie zatrzymać? Albo przygotować kasę na mandat za zatorowanie miasta.

- Zatorowanie? Ja wiem, że za Pawłem tęsknisz, ale bez przesady, nie wymyślaj takich słów.

- Jesteś nienormalny - kręcę głową. - Niech Ci będzie, zatarasowanie, czy inny chuj. Nie pamiętam takich drobnostek, mniejsza o to.

                                                      ***

Wracam do domu, żeby zabrać rzeczy i chwilę później ponownie przebijam się przez zakorkowane miasto. Docieram wcześniej niż powinienem, więc poświęcam chwilę na indywidualną rozgrzewkę. Powoli sala się zapełnia. Z uśmiechem witam każdego kolejnego malucha, ale wzrokiem wciąż szukam Szymona. To jedyny klucz do Blanki.

Jest i on. Pojawia się wreszcie!

- Dzień dobry Szymon, kto Cię dzisiaj przyprowadził?

- Dzień dobry trenerze, mama. O tam jest, cześć mamo - macha w kierunku wysokiej blondynki.

- A ciocia? Z którą byłeś ostatnio.

- A to tylko raz, bo mama nie mogła. Teraz mama będzie mnie odwozić.

Kurwa. Musiało tak być, no przecież, byłoby za prosto, jakby przyjechała.

- Dobrze, dołącz do grupy, zaraz zaczynamy zajęcia.

Kilka minut później dzieciaki biegają i się bawią, a ja w głowie próbuję ułożyć nowy plan.

- Weźcie teraz piłki, popróbujemy wasze nowe zdolności. Szymon, mogę Cię prosić?

Mały podchodzi do mnie posłusznie i czeka na polecenie.

- Szymek, mogę mieć do Ciebie małą prośbę?

- Jasne, o co chodzi?

- Jeśli dam Ci kartkę, mógłbyś ją dać cioci Blance? To dla mnie naprawdę ważne.

- Jasne, tak jest - składa palce jak do przysięgi.

- Dzięki. Chodź, pokażesz swoje odbicia dołem.

Kiedy mają czas na zabawę i wybrali sobie berka, swoją drogą nie wiem skąd oni mają tyle siły, żeby tyle czasu biegać, ja wygrzebuję z torby kartkę i długopis.

Szybko składam kilka zdań, proszę o wybaczenie, tłumaczę, że nic takiego nie miało miejsca i pokazuję swój punkt widzenia. Składne, to to nie jest, ale ważne, że jakiekolwiek.

Na koniec spotkania wręczam Szymkowi złożoną kartkę, a ten przenosi ją, jakby miał spełnić ważną misję.

- Tylko wiesz, nikomu nic nie wolno mówić. Tylko daj to cioci Blance i dopilnuj, żeby przeczytała, okej?

- Się rozumie panie trenerze. Misja specjalna!

Przybija mi piątkę i ucieka do rodzicielki. Ja zostaję jeszcze chwilę, żeby wyjaśnić kilku osobom jakieś kwestie i w końcu się zbieram do wyjścia.

Nastaje weekend. A ja nie mam ochoty siedzieć w domu i znowu się zamartwiać. Postanawiam następnego dnia rano gdzieś wyjechać.

Decyduję się pojechać do Warszawy. Dawno nie odwiedzałem swoich starych kątów, mieszkanie w stolicy stoi odłogiem. Nawet już myślałem nad tym, czy go nie sprzedać. Ale jeszcze tego nie zrobiłem, więc mogę się tam wybrać.

Około dziewiątej rano pakuję kilka rzeczy i zbieram się do wyjścia. Wysyłam Włodarczykowi sms-a, że przez kilka dni mnie nie będzie i ruszam.

Wyjeżdżam na jedną z pustych dróg za miasto. Naokoło jedynie lasy, łąki, nic więcej. W jednej chwili łapie mnie skurcz ręki. Bezwładnie opada na kolano, a ja jakimś cudem hamuję i drugą ręką łapiąc w ostatniej chwili kierownicę, odbijam na pobocze, by nie uderzyć w drzewo, wjechać do rowu czy też nie rozbić się na środku drogi.

I po raz kolejny czuję się jak wtedy, jak w dniu wypadku. Klnę pod nosem, próbuję rozmasować rękę, by pobudzić w niej krążenie i przywrócić czucie. Ale w głowie wciąż migają kolejne wspomnienia.

                                                   ***

- Blanka, Blanka, nie zasypiaj. Kochanie, proszę. Patrz się na mnie. Przepraszam, ja naprawdę nie chciałem. Nie zrobiłem tego specjalnie. Proszę, nie umieraj. Ktoś nam pomoże, na pewno.

Nie mogę się ruszać, chyba coś mam połamane, ale nie chcę nawet sprawdzać co. Zresztą, pieprzyć teraz to co mi jest. Ważne, by Blanka z tego wyszła.

- Kochanie, proszę. Chciałbym Cię złapać, ale nie mogę. Nie mam jak zadzwonić, bo się nie mogę ruszać, ale na pewno zaraz ktoś zadzwoni na pogotowie. Nic się nie martw.

Jak na zawołanie słyszę sygnał. Mogę się domyślać, że to karetka lub policja. Słyszę głosy, czuję, że zaczynają akcję ratunkową.

- Tutaj, weźcie ją.

- Dobra, udało się, mamy go. Chyba ma coś połamane, ostrożnie! - głos ratownika jest strasznie irytujący.

- Zostawcie mnie, ratujcie ją! - krzyczę.

- Dawaj tutaj te nosze. Usztywniona szyja i kręgosłup, ale i tak trzeba uważać, żeby żadne przesunięcie się nie dostało. Niżej, kurwa, dociera cokolwiek do Ciebie?! - ratownik numer dwa włączył się do akcji.

- Czy wy w ogóle mnie słuchacie? - jestem całkowicie poirytowany.

Przecież mieli ratować Blankę, nie mnie. To nie jest takie trudne do zrozumienia, no do kurwy nędzy.

- Nieprzytomny, podejrzewamy wstrząs mózgu, uszkodzenia kręgosłupa i kończyn, być może jakieś wewnętrzne uszkodzenia.

- Halo, słyszy mnie ktoś?

Olewają to, czyli jednak nikt mnie nie słyszy. Zabierają mnie i wiozą.

- Załatwcie helikopter. Może być potrzebny, żeby lecieć od razu do Warszawy po wstępnych badaniach.

- Oczywiście.

Dopiero wtedy rozumiem, że ze mną jest źle. Ale co tam ja, nadal chcę wiedzieć co z Blanką. Ale tracę siły, nie wiem co się dzieje i robi się ciemno, nie ma już nawet wyobrażeń.

                                                   ***

Szybko chcę o tym zapomnieć. Jednak jest to tak silne, że jeżeli cokolwiek dzieje się na drodze, automatycznie mam to przed oczami. Widzę to wszystko, pamiętam.

"Śnią mi się sny w których jestem sam, bo ci którzy mnie kochają, nie chcą mnie już znać."

Łzy same ciekną z oczu, bo nie umiem sobie z tym poradzić. Nie wiem co dalej robić, nie wiem co czuję i co powinienem robić. Życie staje się coraz trudniejsze i ja nie umiem już stawiać mu czoła.

Po jakimś czasie wyjeżdżam z pobocza, usiłuję się zebrać. Najbezpieczniej jak potrafię, jadę i słuchając muzyki oddalam od siebie wszystkie złe myśli.

Uchylam lekko okno, chcę zaczerpnąć świeżego powietrza. To mi pomaga, to jest to.

Po jakimś czasie dojeżdżam do Warszawy. Wjeżdżam w swoje miasto, tu, gdzie jest moje miejsce. Nie irytują mnie warszawskie korki, nie mam pretensji o pracujących drogowców. To jest nieodzowna część tego miasta. Mojego miasta.

Powoli przejeżdżam kolejne ulice, patrzę na zmiany, obserwuję wszystko dokładnie. Trochę jak dziecko, które stara się zapamiętać coś lub przypomnieć sobie, jak mówili o tym jego rodzice, a ono dopiero coś widzi. To tak niesamowite doświadczenie.

Okej, może i Łódź dla jednych jest fajna, dla drugich beznadziejna, a Warszawa to już kompletnie dla większości tragiczna, ale oba miejsca lubię. Łódź jest moim domem teraz, Warszawa była nim przez tyle lat i właściwie ciągle jest.

Podjeżdżam pod mój blok, nic się nie zmieniło. Ciągle wszystko jest takie samo. Powoli wysiadam z auta i przemierzam dystans do drzwi. Z kieszeni wyciągam klucze i patrzę na breloczek przy nich. Tak, po raz kolejny przed oczami mam Blankę.

                                                   ***

- Ty to już świra z tymi breloczkami masz, wiesz? - śmieję się, kiedy widzę kolejny, nowy w jej kolekcji.

Tym razem w kształcie niezidentyfikowanego zwierzęcia.

- Ty sobie grasz, a ja zbieram breloczki, coś Ci nie pasuje?

- Tak. Powinnaś zbierać na przykład moje koszulki albo trofea - uśmiecham się.

- Oj kochany, szkoda tylko, że takich nagród, to ty prawie nie dostajesz, więc co ja mam kolekcjonować? - wystawia mi język.

- Wredna jesteś.

- Ty też kotku, ale jakoś z tym sobie radzę - całuje mnie. - Zobacz, a ten? Jak Ci się podoba?

Oglądam dokładnie z każdej strony. Ręcznie wykonany, dopracowany w każdym szczególe. Breloczek z moją podobizną.

- No proszę, proszę. Co my tu mamy? Jednak coś związanego ze mną można tu znaleźć.

- Mówiłam Ci już kiedyś, że umiem zaskakiwać.

- I bardzo mnie to cieszy - mruczę jej do ucha. - A teraz z łaski swojej, zaskoczysz mnie swoim talentem kucharskim, czy kolację pominiemy i wypróbujemy powiedzmy, talent Twojego łóżka?

- Jestem zdecydowanie za tym drugim.

                                                  ***

Uśmiecham się na to ostatnie, a w ręce wciąż ściskam breloczek podarowany przez nią. Ten sam, który wtedy oglądałem.

Jednak powracam już z myślami na ziemię i wystukuję kod na domofonie. Działa, więc całkiem nieźle. Wsiadam w windę i wciskam piąte piętro. Czuję ten charakterystyczny zapach.

Słyszę klik i już drzwi się otwierają. Powoli wychodzę i kieruję się do swojego mieszkania. To takie.. Dziwne właściwie. I ekscytujące zarazem. Bo nie wiem co tam zostanę, czy coś się zmieniło. Dostęp przez jakiś czas mieli moi rodzice i Kłos, a sam jakoś nie dopytywałem co się tu działo.

Powoli przekręcam klucz i naciskam klamkę.

Od wejścia czuję znajomy zapach, który odurza mnie zupełnie. Mój Boże, to jej perfumy. Tylko.. Jak?! Przechodzę przez przedpokój.

- Wiedziałam, że uciekniesz do Warszawy. Że będziesz szukał tutaj swojej ucieczki i nowych pomysłów - słyszę jej głos za plecami.

- Ale.. Jak? Ty? Tutaj? Czy ty.. ?

- Przyjechałam tutaj, wciąż mam klucze, zapomniałeś?

- Mówiłaś, że nie chcesz mnie znać. Że mam spieprzać. Blanka, zgubiłem się.

- Szymon nie chciał mi wczoraj odpuścić. Musiałam przeczytać Twój list. Ja też się zgubiłam. Ale.. Ale chcę się odnaleźć. Tyle, że wiedziałam, że tam nie dam rady. I postawiłam na Warszawę. Stwierdziłam, że zrobisz to samo. Nie pomyliłam się.

- Ja.. Nawet nie wiem od czego zacząć. Boże, Blanka, tak bardzo mi Ciebie brakowało.. - podchodzę ją przytulić.

- Czułości zachowaj dla siebie - odsuwa się. - Potrzebuję rozmowy, nie Twojej fizyczności.

Ciągle jestem w szoku.

- A co, gdybym nie przyjechał?

- Nie rozmawialibyśmy. Spędziłabym weekend w Warszawie i wróciła.

- Dobrze, że jednak jestem.. Możemy usiąść? Nie mam nic do picia tutaj, dawno mnie tu nie było..

- Zrobiłam małe zakupy. Idę zaparzyć kawę. A potem czas, żeby wreszcie wszystko raz na zawsze wyjaśnić.

W głowie mam największy mętlik życia.


__________________________

A do końca już tylko 3.
Powinnam je napisać póki dostałam weny i uciec w cholerę, bo straciłam już wszystko w tej historii, co miało być.. Sorka.

Kocham Was wszystkich, którzy jeszcze czytają te wypociny.
Całuję.

5 komentarzy:

  1. CUDOWNE, jezus! ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. No i masz! Przez cały początek siedzę, patrzę, czytam i myślę jakby tu dorwać tego kto nagadał Blance takich pierdół, a potem razem z Wroną piszę list mając nadzieję, że go przeczyta. Brawa dla Szymka! A tak poważnie to nogi z dupy powyrywam temu, kto jej coś takiego powiedział! Ale teraz najważniejsza jest ich rozmowa... :D
    Jakie kurwa trzy?! No nie gadaj, bo serce mi się połamie, a dopiero je jakoś skleiłam! :D :*
    Tęskniłam za Tobą! Dobrze, że jesteś! Rozdział cudowny! :*
    http://nagranicyswiatowztoba.blogspot.com/
    http://wykrakaneszczescie.blogspot.com/
    Ściskam niczym wąż boa i całuję :** <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu!
    Rozdzial jak zwykle świetnie napisany 😜
    Kocham, po prostu kocham jak autor kończy w takich momentach 😉 To okrutne! 😂
    Pozdrawiam,
    Ola

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakie 3 do końca? Ja odświeżam Twojego bloga średnio 5 razy w tygodniu i sprawdzam kiedy rozdział, kiedyś coś..
    Odnośnie rozdziału - z jednej strony myślę, że za wszystkim stoi Anastazja, ale z drugiej czy to nie byłoby zbyt oczywiste dla wszystkich? Nie wiem.. Blanka dałaby mu w końcu szansę! Może jak porozmawiają to się w końcu coś zmieni. Nic trzeba czekać. Pozdrawiam i zapraszam do siebie jeżeli będziesz miała ochotę http://moja-podswiadomosc-sie-rumieni.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń