poniedziałek, 26 stycznia 2015

Część 4.

Włochy.. Tak właściwie to co ja stamtąd pamiętam? Tamtejszych dziewczyn z pewnością nie polubiłem, ale przecież jakbym nie wiem co mówił tej kobiecie to i tak nie uwierzy.

                                            ***
Kurek wyciąga mnie na jedną z klubowych imprez. Chociaż się bronię, bo nie mam na to ochoty, ostatecznie przystaję na jego propozycję.

- Nie marudź Wrona, czas przestać ciągle tylko się dołować i trochę się rozerwij. Nikt Ci nie każe panny jakiejś podrywać, czy coś. Tylko potańczyć, napić się, dobrze się bawić. Zresztą, ja przecież też nie będę wyrywać żadnej, Natalia to by mi łeb urwała. Zresztą, żeby tylko łeb.. - śmieje się.

- Bartuś, Bartuś, Bartuś, nic się nie zmieniłeś - biorę telefon i kieruję się w stronę drzwi. - Widzimy się o dziewiętnastej pod klubem.

Po powrocie do mojego lokum, Włodarczykowi  proponuję, żeby zabrał się ze mną, a potem zaczynam szykować coś do jedzenia. Co prawda wybitnym kucharzem to ja nie jestem, ale umiem sobie usmażyć mięso, ugotować makaron i jakoś to ze sobą połączyć.

- Co z Blanką? Odezwała się coś? - pyta mnie przy jedzeniu.

- Cisza. Od tamtej akcji z jej rodzicami, kiedy wywalili mnie spod bloku, a ona sama wyrzuciła mi rzeczy przez okno nie miałem ochoty tego dalej ciągnąć. Wiadomo, serce mnie boli.. Ale nic na siłę nie zrobię. Cholera, tak bardzo mi na niej zależało. Ja nie wiem nawet dlaczego, o co chodzi..

- Ona Ci wyrzuciła rzeczy?

- Znaczy no chyba ona. No bo kto inny?

- A bo ja wiem. Pytam tylko ogólnie. Może spróbuj do niej zadzwonić?

- Zwariowałeś, prawda? Jesteśmy we Włoszech, to raz. A dwa, to myślisz, że nie próbowałem? - głos mam strasznie chłodny.

- O Jezu, nie unoś się tak, okej? - podnosi ręce w geście poddania.

- Przepraszam stary, naprawdę nie chcę ciągnąć dalej jej tematu. Nie mogę się z tego pozbierać, a nie chcę rozdrapywać ran. To za bardzo boli.

- Rozumiem przecież. Tylko właśnie o to mi chodzi, żebyś spróbował sobie na chłodno przekalkulować, że właściwie, to wy ze sobą nie rozmawialiście. W dodatku nie masz pewności co ona czuje i czy to co mówią jej rodzice jest prawdziwe.

Unoszę rękę w geście uciszenia.

- Okej, już się zamykam. Smaczne to, uczysz się gotować? Po powrocie do Polski chyba zacznę z Tobą mieszkać.

- Uważaj, bo już zaraz prasa wywęszy, że mieszkamy razem, a potem pójdzie, że od razu gejami jesteśmy! - zaczynamy się śmiać i w taki sposób płynnie zmieniam temat.

Ma rację. Cholera, on ma rację. Ale to i tak nic nie zmieni. Nie chcę tego roztrząsać. Nie teraz. Nie w tej chwili. Jeszcze znajdzie się odpowiedniejszy moment. Teraz trzeba wrócić trochę do normalności i rozerwać się na wieczornej imprezie.

Przed osiemnastą ubieram niebieską koszulkę i ciemne jeansy, a potem zgarniam z salonu Włodarczyka i kierujemy się do auta, które wynajęliśmy.

- A który z nas nie zamierza pić?

- No zgadnij geniuszu, który z nas ma właściwie to zabronione?

- Auć, to przykre stary - poklepuje mnie po ramieniu. - Ale przynajmniej ja mogę pić - unosi w triumfalnym geście ręce.

Strzelam go w ramię i jedziemy powoli na miejsce. Do samej Maceraty jest jakieś pół godziny drogi, dlatego tak wcześnie musieliśmy wyjechać. Kilka minut przed siódmą parkuję niedaleko klubu.

Wszystko potem jest jak należy. Typowo klubowe zachowania, ekipa wielkoludów świetnie się bawi. Wokół setki kobiet, które ciągną każdego, kogo mogą do siebie. Ale na mnie jakoś totalnie nie działają. Jak mówię nie, to nie, idą dalej. Nie przyjdą zamienić kilku słów, nie poznają się ze mną. Zupełnie odmienne od Blanki.

Uch, znowu o niej myślę. Ona jest wzorem wspaniałości u tyle.. Z jeszcze jednym z siatkarzy włoskiej ekipy ulatniamy się chwilę po północy. Całą drogę zastanawiam się nad tym, czy dobrze zrobiłem, że wyjechałem. Przecież ona może się o mnie martwić.

- Martwisz się czymś - zauważa mój współtowarzysz.

Zabrałem go ze sobą, bo mnie o to poprosił, ale nawet nie mam pojęcia jak się nazywa.

- Nie, wszystko jest okej.

- Nie znam Cię, ale to po człowieku widać, kiedy się o coś denerwuje. Pewnie chodzi o tą twoją dziewczynę? - trafia w sedno, a ja unoszę brwi. - Sam kiedyś przechodziłem kryzys. Ale wyszedłem z tego. Więc przestań się zamartwiać, ona zrozumie i Cię wysłucha. Kiedyś.

Uśmiecha się pokrzepiająco. Kręcę głową, bo nie chcę dopuścić do dalszego potoku jego słów.

- Jak ty w ogóle masz na imię? Bo my to się chyba nie zaznajomiliśmy. Właściwie, to nie wiem czemu Cię zabrałem.

- Matteo. Matteo Piano.

I tak rozpoczęła się moja przyjaźń z tym mało znanym, włoskim siatkarzem, który okazał się największym przyjacielem w mojej zagranicznej niedoli. Który wiedział co mówi, bo sam to przeżył, więc nie były to puste słowa.

                                      ***

To wspomnienie o Blance boli. I przypomina, że wciąż brak z nią kontaktu. Muszę to zmienić. Ale to po wyjściu tej wścibskiej dziennikarki.

- Jesteś chyba trochę wścibska. Nie lubię wścibskich dziennikarzy.

- A ja chorobliwie przejmujących się swoim jestestwem sportowców, ale jak widać jakoś żyję.

- Przesadziłaś. Myślę, że to koniec naszej rozmowy. Wynocha z mojego domu.

- Dobra, już dobra. Nie unoś się tak. Przepraszam.

- W dupie mam twoje przeprosiny. Chcę, żebyś wyszła. Bo mam Cię zwyczajnie dość. Program miał być o wypadku i okresie rehabilitacyjnym. A nie o tym, czy moja partnerka jest, nie ma jej. Miałem inną we Włoszech, czy też nie. Co Cię to interesuje, no powiedz co?! - nie wytrzymuję już i cedzę przez zęby.

Okej, okej, poniosło mnie. No ale po prostu to pytanie już mnie dobiło. Mam wrażenie, jakby chciała koniecznie wyciągnąć wszystko na temat mojej dziewczyny. A co, szukasz nowego faceta dla siebie, czy też dla innych chorych psychicznie piszczących fanek?! Uch, naprawdę mam ochotę ją rozszarpać, kiedy ze stoickim spokojem patrzy na mnie swoimi błękitnymi oczyma i.. Czy ona próbuje ze mną flirtować?!

- Przepraszam. Już to powiedziałam. Fajnie marszczysz brwi, jak się złościsz, wiesz?

- Myślę, że to już postąpiło za daleko. Żegnam.

Powoli zaczynają się zbierać. Jej pomocnicy wychodzą, ona też powoli kieruje się w stronę drzwi. Wszystko dzieje się w ciszy, która wręcz dobija.

- Proponuję pojednawczą kawę w centrum, co powiesz na to?

- Że nie umawiam się ze wścibskimi dziennikarzynami, które nie potrafią konstruować pytań.

- Trzeba będzie jeszcze kawałek dokręcić, więc i tak się nie wywiniesz, bo masz na to umowę. A kawa przynajmniej może tu cokolwiek pomóc.  Jutro o osiemnastej w tej kawiarni na rogu. Miło był Cię poznać.

Harda, trzeba przyznać. Uparta też. Całkiem jak kiedyś Blanka. Mają zdecydowanie za dużo cech wspólnych. Nie wiem co ona sobie myśli, ale w zasadzie taki ton na mnie działa.

Idę do okna i widzę jak wsiada do auta. Skubana, ciężko będzie o niej zapomnieć. I chociaż mnie niemiłosiernie denerwuje, to z drugiej strony zaintrygowała mnie. Nie umiem nawet tego określić, dlaczego tak jest. Po prostu i tyle.


Ale nie, nie może tak być. Przecież.. A zresztą, nie ważne. Łapię się na tym, że coraz częściej mówię sam do siebie. Muszę przestać to robić. Zdecydowanie.

Całą noc myślę o tym wywiadzie i o niej. Co tu zrobić, ma mnie. Kolejnego poranka postanawiam się poddać jej grze, zobaczyć co z tego wyniknie. Nic właściwie nie stracę. A może?

Przed osiemnastą zjawiam się w tym lokalu, o którym mówiła. Czuję się dziwnie, bo nie wiem co mnie czeka, jak się wszystko potoczy. Właściwie, to nawet nie wiem czego oczekuję, ale tak bardzo mnie sobą zaintrygowała, że muszę spróbować.

- Wiedziałam, że przyjdziesz - słyszę za sobą jej głos.

Odwracam się i widzę ją uśmiechniętą, w pięknej sukience. Hmm, czyżby traktowała to aż tak poważnie w formie randki? Nie wiem, czy jestem na to gotowy. Ale co z tego, trzeba próbować, sprawdzić jak się potoczy.

- Ładnie wyglądasz.

- Dziękuję. Chodź, tam mamy stolik. Chyba trzeba parę rzeczy ustalić.

Przepuszczam ją przodem, co ona traktuje jako wyraz mojego dżentelmeństwa. Mhm, na pewno. Dzięki temu mogę po prostu podziwiać jej tyłek, całkiem zgrabny swoją drogą.

Siadamy przy stoliku na końcu sali, gdzie od razu pojawia się kelner.

- Co państwu podać?

- A możemy najpierw się zastanowić? - mówi poirytowana - Czy będzie Pan tak nad nami stał, dopóki nie wykrztusimy z siebie zamówienia?

Przewróciła oczami, a ja się śmieję. Kelner speszony zaczyna się jąkać i odchodzi od stolika.

- Do wszystkich jesteś taka?

- Taka, znaczy jaka? - pyta niewinnie.

Udaje nam się wreszcie coś zamówić, rozmowa się klei. To wszystko jest dziwne, pierwszy raz się tak czuję. Wspólny język, zainteresowania.

- Przepraszam, muszę skorzystać z toalety.

Wstaję i kieruję się powoli w kierunku łazienki. Wpadam na kogoś, kiedy skręcam.

- Ojej, bardzo panią przepraszam. Nic się nie stało?

- Nie, wszystko w porządku - kobieta otrzepuje sobie spodnie.

Podnosi wzrok, a mnie mrozi.

- Blanka.. - blednę.

- Andrzej - szepcze, a łzy wzbierają się w jej oczach.

Po chwili ona osuwa się, a ja ją łapię. Mój Boże.. Jak?

_____________________________________________________

Trochę to nie tak, jak miało być, trochę to wszystko psuję, trochę to jest źle..
Ale proszę, z tygodniowym opóźnieniem dodaję dla Was to coś.
Zmiany, zmiany, zmiany.
Tyle wam mogę powiedzieć.
Dziękuję.
Dobranoc.

wtorek, 13 stycznia 2015

Część 3.

                                              ***

- Mogę do niej iść? - próbuję się podnieść ze szpitalnego łóżka.

- Andrzej, bardzo Cię proszę. Już to przerabialiśmy chyba, tak? Masz leżeć. Le-żeć. Mam to jeszcze przeliterować, skoro sylabowanie nic nie daje? - Karol kręci z dezaprobatą głową.

- Stary, proszę Cię, nie zachowuj się jak moi rodzice, okej? Muszę do niej iść. Porozmawiać. Dowiedzieć się cokolwiek..

- Nigdzie Cię nie puszczę. Koniec kropka. Jak tak bardzo chcesz mogę ja pójść w zamian.

Uśmiecham się lekko, tyle powinno mi wystarczyć.

- Idź. Proszę. I wróć z jakimiś informacjami szybko. Bo ja tu fisia dostanę.

Rozglądam się wokół. Od czterech miesięcy leżę w tym przeklętym szpitalu po przebudzeniu. Udało mi się nauczyć ponownie mówić, ale z poruszaniem nie jest łatwo.. Nikt nie chce mi nic powiedzieć o Blance. Wiem jedynie, że żyje i jest w tym samym szpitalu co ja. Codziennie próbuję coś wyciągnąć od lekarzy, wysyłam tam rodziców, ale nigdy nic. To takie frustrujące. Tęsknię za nią. Za jej spojrzeniem, za jej uśmiechem. Dotykiem, czułym pocałunkiem. Wszystkim.

- I co? - widzę, że Kłos pojawia się w drzwiach.

- Niestety, nic się nie mogę dowiedzieć. Nawet na jakim oddziale leży. Tutaj nikt nic nie mówi, to wkurzające - siada ponownie na krzesełku.

- No co ty nie powiesz - burczę pod nosem. - Nie możesz tak po prostu przejść się po salach? Podać się za krewnego, cokolwiek?

- Proszę Cię, niestety, znają mnie już tu. Nawet jeśli nie przez przebywanie u Ciebie, to gdzieś im w telewizji mignąłem. Niestety, takie życie gwiazdy - lekko się uśmiecha - ale nie mniejszą gwiazdą jesteś ty. Co powiesz na obejrzenie jakiegoś meczu? Przyniosę lapka z auta i coś puszczę, hm?

Kiwam nieznacznie głową, więc on automatycznie wstaje i powoli kieruje się w stronę drzwi. Kiedy tylko się za nim zamykają, odnajduję wzrokiem bez problemu wózek. Co prawda nie stoi tak blisko, ale czemu nie próbować? Znajduję obok dwie kule do chodzenia. Sprawnie podnoszę je i łączę paskiem od szlafroka. Choć nie jest to zbyt trwała konstrukcja, liczę na to, że wystarczy chociaż, żeby przyciągnąć go do łóżka. Nakierowuję powoli stworzonym przedmiotem na mój obiekt zainteresowania. Trafiam w kółko. Obręcz z kuli udaje mi się umieścić w szprychach i powoli przyciągnąć go do siebie. Bingo! Szybko czołgam się do brzegu i swoje bezwładne nogi kładę na podnóżku. Kończę całą wyprawę i ile sił w rękach, które ćwiczę od momentu wybudzenia ze śpiączki, przesuwam po kółkach, byle szybciej stąd wyjechać. Jadę od sali do sali, szukam jej. Staram się przemykać w miarę niezauważalnie. Tak łatwo nie odpuszczę. Dwunasta sala z rzędu i wciąż nic. Wjeżdżam już właściwie ze zrezygnowaniem do trzynastej. I to jest to, czego tyle szukałem. Nie mogę w to uwierzyć! Widzę ją, leżącą, wygląda tak beztrosko. Obok niej siedzą jej rodzice, trzymają za ręce i coś mówią. Nagle mnie zauważają.

- Co ty tutaj robisz?! - wstaje jej ojciec i kieruje się w moją stronę.

- Musiałem ją znaleźć. Co z nią? Jak się czuje?

- Wyjdź. Natychmiast opuść to cholerne pomieszczenie, rozumiesz?! Nie chcemy Cię tu widzieć. Ani ja, ani moja żona, a już tym bardziej Blanka nie potrzebuje Twojej obecności. Wynoś się! - popchnął lekko mój wózek.

- Dlaczego tak się Pan zachowuje? Co ja zrobiłem? - łzy napłynęły mi do oczu jak tylko patrzyłem w stronę swojej ukochanej.

- Co zrobiłeś? Jeszcze się pytasz? - prycha - Nosz mnie szlag zaraz jasny trafi. Jesteś taki głupi, czy głupiego tylko udajesz? Żegnam.

Wywiózł mój wózek na korytarz i zamknął za mną drzwi.

                                                     ***

- Cóż, muszę przyznać, że nie jest to coś, czym powinienem i miałbym się chwalić. Możemy pominąć to pytanie? - pytam z nadzieją w głosie.

- Dlaczego? - wydaje się podekscytowana, że znów na coś trafiła.

- Miałaś nie pytać.

- Ale..

- Teraz ja zarządzam przerwę.

Wstaję i kieruję się do sypialni. Kładę się na łóżku. Te cholerne wspomnienia wróciły i nie chcą mnie opuścić.

- Co się ze mną dzieje?! Przecież jeszcze niedawno potrafiłem sobie ze wszystkim poradzić, zapomnieć.. A może ja tak naprawdę nigdy nie pogodziłem się z zaistniałą sytuacją? Z tym, że Blanki tu nie ma, że nie wiadomo, czy w ogóle żyje i gdzie przebywa? - znów głowa zaczynała mnie boleć tak mocno, że nie dało się tego wytrzymać.

Podchodzę do szafki, na której stoją różne zdjęcia. Ciągle ich stamtąd nie zabrałem. Może też dlatego, że lubię patrzeć jak bardzo zmienia się świat. Widzę fotki Włodiego, Kłosa, Oli, Rodziców, a na samym dole ostatnie wspólne zdjęcie z jakiejś imprezy. Obok zaś ciągle widnieje czerwone pudełeczko, które miałem przy sobie feralnego wieczoru. Czeka. Tylko jeszcze nie bardzo wiem na co. Ciągle może po prostu łudzę się tym, że Blanka od tak wejdzie do mnie do domu, powie, że tęskniła, a ja przed nią klęknę i zrobię to, czego nie zdążyłem wtedy.

Otwieram je nieśpiesznie, wyciągam z opakowania. Kilka razy obracam w dłoni i wkładam na miejsce. Przejeżdżam palcem po jedwabnym wnętrzu czerwonego opakowania. Zamykam je i staram się pozbierać. Nie mogę być aż tak sentymentalny, w końcu jestem facetem. Twardym jak skała. Zbieram się i ponownie wracam do pokoju, w którym czeka dziennikarka.

Jak ona miała na imię? Ach, tak - Klaudia. Skupiam się po powrocie wyłącznie na jej rysach twarzy, są tak bardzo podobne do tych blankowych.. A co gdybym teraz zaczął z nią.. Cholera, co ja wygaduję?! W myślach właśnie przywalam sobie z całej siły w twarz na otrzeźwienie i wracam do rzeczywistości.

- Ochłonąłem. Możemy wrócić do tematu sportu, czy coś? - pocieram brodę, licząc, że zawiera jakąś czarodziejską moc, która sprawi, że tak się stanie.

- No dobrze, oczywiście.

Chociaż tyle. Dziękuję w duchu, że mogę trochę odsapnąć od cięższych tematów.

- Co powiesz nam na temat okresu powypadkowego? Co poza rehabilitacją i powrotem do zdrowia robiłeś? Jeśli dobrze pamiętam, wybrałeś się nawet na wakacje zagraniczne?

Okej, pytanie proste, bez jakiś większych problemów mogę na nie odpowiedzieć. Uczy się skubana, może jednak nie jest aż tak głupia, na jaką wyglądała jeszcze kilka minut temu?

- Owszem. To był właściwie również element rekonwalescencji. Musiałem odpocząć psychicznie przede wszystkim od tego szumu wokół mnie. Dało mi to później poczucie odcięcia od świata. Zarówno tego prywatnego jak i medialnego. Po wypadku nie mogłem się opędzić od ciągłego nagabywania przez wszelkie instytucje, na co wówczas nie miałem chęci. Dwumiesięczne wakacje we Włoszech przyniosły oczekiwany efekt - uśmiecham się na samo wspomnienie tego odpoczynku.

                                                     ***

Morze, piasek, słońce, wspaniałe chwile. Odpoczywam, nie musząc martwić się o nic. Przyjazd z Włodarczykiem był strzałem w dziesiątkę. On trenuje na piasku, ja się wyleguję i codziennie chodzę na siłownię, robię co powinienem. Dzięki starym, reprezentacyjnym kontaktom docieram także na sportową halę, oddaloną o jakieś 30 km od mojego miejsca pobytu, gdzie do sezonu szykuje się jedna z włoskich ekip.

- Cześć stary, miło Cię widzieć - przed obiektem, do którego zmierzam wita się ze mną Kurek, który załatwił mi możliwość chociaż podglądnięcia ich treningu i skorzystania z sali.

- Mnie też. Dzięki za to wszystko.

- Daj spokój, nie ma sprawy. Chodź, zaprowadzę Cię na małą salę. Tu na szczęście nie ma wścibskich dziennikarzy i tego wszystkiego co w Polsce. Mam nadzieję, że trochę tu odpoczniesz, no i że potrenujesz, żeby wrócić.

- O wracaniu jeszcze nie myślę, bo pełnej sprawności brak, ale tak bardzo ciągnie mnie do piłki, że muszę chociaż chwilę spędzić tam. Od prawie półtorej roku nie miałem jej w rękach.

- Rozumiem, rozumiem. Chodź, jeszcze zdążymy się nagadać - zaśmiał się i wziął mnie do środka.

Co prawda po włosku niewiele rozumiałem, ale Bartek błyskawicznie załatwił co trzeba i zabrał na mniejszą salę treningową.

- Jakby coś, możesz do nas wpaść. Wystarczy korytarzem do końca i w lewo. Zawsze chętnie Cię przyjmiemy.

- Dzięki.

I zaczęła się wówczas dobrze ponad dwumiesięczna, włoska przygoda, która poprawiła chyba wszystko, co mogła poprawić. Fizycznie, psychicznie i właściwie postawiła mnie na nogi.

                                                       ***

- Zdradzisz nam, co tam robiłeś i z kim byłeś?

- Z Wojtkiem Włodarczykiem. A co się robi na wakacjach? - uśmiecham się.

- Nie wiem co ty robisz, ale ja bynajmniej leżę plackiem na plaży i się nie ruszam.

- No widzisz, to zapewne wyglądało to wszystko podobnie.

- Trzeba przyznać, że wróciłeś opalony, co do tej pory widać. Czyżbyś tam poznał piękną Włoszkę i z nią tyle leżał na piasku godzinami?

Uch i znowu zaczyna się to samo.

____________________________________________________________

Witam Was serdecznie i mam nadzieję, że jesteście ciągle ze mną :) Dajcie znać co jest okej, co trzeba poprawić, bo mimo mojego "doświadczenia" to już trochę rzeczy się pozapominało.

No nic, komentujcie i ten.. BĄDŹCIE PO PROSTU! :)

A, no i wstawka od mojej kochanej i wyjątkowej Pani X., która miała mi pomóc w rozdziale (pisownia oryginalna - jakbyście coś z tego zrozumieli - to przetłumaczcie!) : "Hsidhakdksi ahdjdixbsb sjdjdicjdjc  djdndjdjdjxh shdjsoab sjsjebu sjs sjendn svsksos sjdndjd djdnshs xidbd dusnd gjsa slavro sn alenzpenla dksldbshs sidns s djaow d kw knsnd s al s s hajajs ahauwoa sjqoqbw aoabsisna aowmens apqiebdb" - Dziękuję kochanie, jesteś wręcz niezastąpiona :*

Buziole i do następnego!

 PS wiecie, że już ponad dwa lata piszę? Masakra, jak ten czas leci..

wtorek, 6 stycznia 2015

Część 2.

- Cóż.. - brunetka szuka wsparcia w kolegach, ale oni bezradnie wzruszają ramionami - czyli mówisz, że to koniec legendy Andrzeja Wrony?

- Wszystko kiedyś musi się kończyć. Mój koniec nadszedł trochę wcześniej niż moich kolegów, ale nic na to nie poradzę.

- To przykre.

- Miało to być pytanie, czy stwierdzenie?

- Stwierdzenie, przepraszam. Możemy zrobić chwilę przerwy?

- Proszę.

Dziennikarka wstaje i kieruje się w stronę drzwi.

- Dziesięć minut przerwy, idę się przewietrzyć - burczy.

Nie wiedziałem, że wywoła to taką reakcję, ale cóż.. Przechadzam się spokojnie po mieszkaniu i ostatecznie docieram do kuchni, nalewając sobie szklankę wody. Biorę mały łyk i opieram się plecami o blat.

- A co będzie, jak się okaże, że mogę wrócić na parkiet? Wtedy już nikt mnie nie będzie chciał, skoro skończyłem.. - zaczynam się zastanawiać, a głos w głowie głośno i donośnie informuje mnie, że zwariowałem.

Zerkam na telefon, szukam chwilowego zajęcia, które mi pomoże ochłonąć. Dwójka techników w salonie też nie potrafi sobie z tym poradzić. Cóż, każde z nas przeżyło wstrząs. Biorę głęboki oddech, co zrobić. Co się stało, to się nie odstanie.

- Przepraszam, może jednak panowie zechcą się coś napić?

Kręcą jedynie głową, zaprzeczając. Po chwili wraca Klaudia i siada z powrotem na swoim krześle.

- No dobrze, powinniśmy chyba wrócić do rozmowy?

- Chyba po to tu jesteś, czyż nie? - posyłam jej jeden ze swoich krzepiących uśmiechów, żeby mimo wszystko dotrwała do końca wywiadu.

Chociaż to ja tu powinienem właśnie umierać i dostać coś na pokrzepienie. No cóż, ale karawana jedzie dalej.

- Zaczynamy. Zatem co zamierzasz teraz robić?

- Jeszcze nie wiem. Mam sporo czasu na myślenie. W końcu siedzę w domu całymi dniami i patrzę w puste ściany. Proszę mi wierzyć, że kiedy będę wiedział już coś więcej, z pewnością dam wszystkim znać. Może akurat przez to znajdę pracę? - uśmiecham się lekko.

- No dobrze, a w takim razie jak długo musimy czekać na decyzję?

- Tyle, ile będzie trzeba. Nie określę tego. Może to być dzień, miesiąc, rok. Wtedy, kiedy będę gotowy, ogłoszę.

- No ale nawet mniej więcej nie możesz nam tego zdradzić.

- Czasem zastanawiam się, czy dziennikarze słuchają swoich przepytywanych.. - kręcę głową z niedowierzaniem.

No kurde, przecież czy ja naprawdę tak niewyraźnie przed chwilą powiedziałem? Co za człowiek..

- No cóż.. Wróćmy może do wydarzeń z ostatnich miesięcy.. Jak wspominasz ten okres?

Jezu, serio? Na pewno świetnie się bawiłem przez ten czas..

- A jak mam go wspominać? To czas, który chętnie wymazałbym z pamięci. Zabrał mi wszystko co miałem, więc nigdy nie będę wspominać go zbyt pozytywnie.

- Jak postępuje rehabilitacja? Widać jakiekolwiek efekty?

Nie no zupełnie, zero postępów. W sumie to nie wiem jakim cudem chodzę, mówię i normalnie się poruszam. Boże, ależ ona tępa.

- Jak widać nie siedzę na wózku, mówienie nie sprawia mi już trudności, zatem myślałem, że to chyba widać w jakim jestem stanie.

- Czyli można powiedzieć, że wszystko zmierza ku dobremu.

- Zaiste.

- Wielu z Twoich kolegów odwiedzało Cię podczas pobytu w szpitalu?

- Tylu, ilu chciało mnie odwiedzić. Nikomu nigdy nie nakazywałem odwiedzania mnie i wspieraniu. Od nikogo tego nie oczekiwałem.

                                            ***

Otwieram lekko oczy. To chyba szpital. Staram się ruszyć, ale nie potrafię. Nade mną stoi dwójka osób, próbuję coś powiedzieć, ogarnąć, ale nie umiem.

- Wiesz co z nim będzie?

- Nie mam pojęcia. Lekarze nie dają zbyt wiele szans..

- Że też akurat w takim czasie. Lepszego nie mógł sobie znaleźć.. Trener się wpieni.

- Weź się zastanów co ty mówisz. Chyba on jest najważniejszy kretynie.

- Wiem, ale..

- Skończ. Wystarczy, że nikt poza nami i rodziną go nie odwiedza.

- Okej, okej. Muszę iść, zbierasz się?

- Jeszcze chwilę.

Podchodzi do mnie i ściska mi dłoń.

- Stary, wróć do nas, proszę.. Odwiedzę Cię jutro, na razie! - oddala się powoli. - Widzimy się na treningu Kłosu, też się trzymaj.

I zostaję sam na sam z Karolem. Słyszę go, tak bardzo chciałbym odpowiedzieć, ale nie mogę. Wkurza mnie to jak cholera.

- Brakuje nam Ciebie. Twoich żartów. Olka mi w domu wariuje, bo by chciała przyjeżdżać do Ciebie. Włodi też kombinuje jak może, żeby mnie zmieniać tutaj. Ale żyjesz chociaż. I każdy z nas wierzy, że się obudzisz. Jutro, za tydzień, czy miesiąc. My tu będziemy. Ja, Wojtek, Ola, twoi rodzice.

Chcę go zapytać o nią, ale nie mogę. Cholerne kable, leki i te sprawy. Całą siłę wkładam w poruszenie ustami i wydobycie z nich jej imienia. Ale się nie udaje.

                                                ***
- A co z najbliższymi?

- O co konkretnie pytasz?

- O Twoją partnerkę, rodziców. Jak oni to znosili?

                                                ***

Pierwszy dzień po przebudzeniu ze śpiączki. Mam ochotę skakać z radości, ale niewiele mogę. Poruszam oczami, palcami, ale nogi wciąż są bezwładne. Język z buzi ucieka i długo zajmuje mi wypowiedzenie najkrótszego słowa. Ale rodzice są dumni, Włodi, Kłosu, Olka, oni tu wszyscy są. Ale co z nią? Gdzie jest? Jak się czuje? Co w ogóle jej jest?

- Ona - udaje mi się wreszcie zbudować słowo.
- Ale co ona? - pyta mama, gładząc mnie po wewnętrznej stronie dłoni.
- Ona - powtarzam.

Nic więcej nie mogę powiedzieć, bo nie umiem. Jakbym w ogóle zapomniał jak się mówi.

- Mówisz o Blance?

Mrugam oczami.

- Żyje. Leży w szpitalu, też w śpiączce. Ale jej rodzice.. - zawiesza głos.- No nic. A ty jak się czujesz coś Cię boli?


                                     ***

- Moi rodzice to złoci ludzie. Opiekowali się mną w szpitalu, wiele czasu mi poświęcili. Jestem im naprawdę wdzięczny.

- Pamiętasz coś po wypadku?

- Na całe szczęście nie. Lepiej dla mnie.

- Jak bardzo musiało się zmienić Twoje życie?

Nie no, w ogóle się nie zmieniło, przecież wszystko jest super..

- To chyba naturalne, że dość drastycznie. Zostałem z dnia na dzień pozbawiony wszystkiego. Zarówno fizycznie i psychicznie. Pół roku uczyłem się na nowo mówić i poruszać kończynami, by wstać w ogóle na nogi. Kolejne pół zajęła mi nauka chodzenia. Proszę mi wierzyć, że po postawieniu pierwszego kroku cieszyłem się, jakbym co najmniej zdobył Mount Everest.

                                   ***

- Teraz spróbujemy bez stabilizatora, ale z barierkami. Uwaga trzymaj się mocno. Po to tyle ćwiczyliśmy ręce, żebyś mógł się utrzymać. Gotowy? - mój rehabilitant kuca przy moich nogach.

- Rób co trzeba - uśmiecham się lekko i blokuję ręce w łokciach.

- Dawaj Jędrek, dasz radę! - krzyczy z drugiego końca sali Karol.

- Spadaj kretynie, bo zaraz się zamienimy - wystawiam mu jeszcze środkowy palec i wracam do nominalnej pozycji.

- Uwaga, trzy, cztery.

Nogi stały się jak z waty. Od razu prawie upadam. Ale Marek mnie trzyma.

- Mówiłem, żebyś zablokował ręce do końca

- Nie marudź, puszczaj.

Znów czuję się dziwnie. Ale zbieram wszystkie siły i.. udaje się. Robię pierwszy krok. Z końca sali dobiegają owacje. Gdybym tylko miał siłę, od razu bym im pokazał gdzie ich miejsce, ale nie mogę. Zaraz potem muszę odpocząć, więc siadam na wózku. Czuję się jednocześnie fatalnie i cudownie. Ale wciąż nie mogę zapomnieć o Blance..

                                     ***

- Jak wiele dało Ci wsparcie Twojej partnerki?

Cios w serce. Gorszego pytania zadać się nie dało?

_________________________________________________

Zapraszam na następny już 13.01 ;)
Dziękuję za komentarze i jak zawsze proszę o więcej!
Buziaki i do następnego! :*