wtorek, 6 stycznia 2015

Część 2.

- Cóż.. - brunetka szuka wsparcia w kolegach, ale oni bezradnie wzruszają ramionami - czyli mówisz, że to koniec legendy Andrzeja Wrony?

- Wszystko kiedyś musi się kończyć. Mój koniec nadszedł trochę wcześniej niż moich kolegów, ale nic na to nie poradzę.

- To przykre.

- Miało to być pytanie, czy stwierdzenie?

- Stwierdzenie, przepraszam. Możemy zrobić chwilę przerwy?

- Proszę.

Dziennikarka wstaje i kieruje się w stronę drzwi.

- Dziesięć minut przerwy, idę się przewietrzyć - burczy.

Nie wiedziałem, że wywoła to taką reakcję, ale cóż.. Przechadzam się spokojnie po mieszkaniu i ostatecznie docieram do kuchni, nalewając sobie szklankę wody. Biorę mały łyk i opieram się plecami o blat.

- A co będzie, jak się okaże, że mogę wrócić na parkiet? Wtedy już nikt mnie nie będzie chciał, skoro skończyłem.. - zaczynam się zastanawiać, a głos w głowie głośno i donośnie informuje mnie, że zwariowałem.

Zerkam na telefon, szukam chwilowego zajęcia, które mi pomoże ochłonąć. Dwójka techników w salonie też nie potrafi sobie z tym poradzić. Cóż, każde z nas przeżyło wstrząs. Biorę głęboki oddech, co zrobić. Co się stało, to się nie odstanie.

- Przepraszam, może jednak panowie zechcą się coś napić?

Kręcą jedynie głową, zaprzeczając. Po chwili wraca Klaudia i siada z powrotem na swoim krześle.

- No dobrze, powinniśmy chyba wrócić do rozmowy?

- Chyba po to tu jesteś, czyż nie? - posyłam jej jeden ze swoich krzepiących uśmiechów, żeby mimo wszystko dotrwała do końca wywiadu.

Chociaż to ja tu powinienem właśnie umierać i dostać coś na pokrzepienie. No cóż, ale karawana jedzie dalej.

- Zaczynamy. Zatem co zamierzasz teraz robić?

- Jeszcze nie wiem. Mam sporo czasu na myślenie. W końcu siedzę w domu całymi dniami i patrzę w puste ściany. Proszę mi wierzyć, że kiedy będę wiedział już coś więcej, z pewnością dam wszystkim znać. Może akurat przez to znajdę pracę? - uśmiecham się lekko.

- No dobrze, a w takim razie jak długo musimy czekać na decyzję?

- Tyle, ile będzie trzeba. Nie określę tego. Może to być dzień, miesiąc, rok. Wtedy, kiedy będę gotowy, ogłoszę.

- No ale nawet mniej więcej nie możesz nam tego zdradzić.

- Czasem zastanawiam się, czy dziennikarze słuchają swoich przepytywanych.. - kręcę głową z niedowierzaniem.

No kurde, przecież czy ja naprawdę tak niewyraźnie przed chwilą powiedziałem? Co za człowiek..

- No cóż.. Wróćmy może do wydarzeń z ostatnich miesięcy.. Jak wspominasz ten okres?

Jezu, serio? Na pewno świetnie się bawiłem przez ten czas..

- A jak mam go wspominać? To czas, który chętnie wymazałbym z pamięci. Zabrał mi wszystko co miałem, więc nigdy nie będę wspominać go zbyt pozytywnie.

- Jak postępuje rehabilitacja? Widać jakiekolwiek efekty?

Nie no zupełnie, zero postępów. W sumie to nie wiem jakim cudem chodzę, mówię i normalnie się poruszam. Boże, ależ ona tępa.

- Jak widać nie siedzę na wózku, mówienie nie sprawia mi już trudności, zatem myślałem, że to chyba widać w jakim jestem stanie.

- Czyli można powiedzieć, że wszystko zmierza ku dobremu.

- Zaiste.

- Wielu z Twoich kolegów odwiedzało Cię podczas pobytu w szpitalu?

- Tylu, ilu chciało mnie odwiedzić. Nikomu nigdy nie nakazywałem odwiedzania mnie i wspieraniu. Od nikogo tego nie oczekiwałem.

                                            ***

Otwieram lekko oczy. To chyba szpital. Staram się ruszyć, ale nie potrafię. Nade mną stoi dwójka osób, próbuję coś powiedzieć, ogarnąć, ale nie umiem.

- Wiesz co z nim będzie?

- Nie mam pojęcia. Lekarze nie dają zbyt wiele szans..

- Że też akurat w takim czasie. Lepszego nie mógł sobie znaleźć.. Trener się wpieni.

- Weź się zastanów co ty mówisz. Chyba on jest najważniejszy kretynie.

- Wiem, ale..

- Skończ. Wystarczy, że nikt poza nami i rodziną go nie odwiedza.

- Okej, okej. Muszę iść, zbierasz się?

- Jeszcze chwilę.

Podchodzi do mnie i ściska mi dłoń.

- Stary, wróć do nas, proszę.. Odwiedzę Cię jutro, na razie! - oddala się powoli. - Widzimy się na treningu Kłosu, też się trzymaj.

I zostaję sam na sam z Karolem. Słyszę go, tak bardzo chciałbym odpowiedzieć, ale nie mogę. Wkurza mnie to jak cholera.

- Brakuje nam Ciebie. Twoich żartów. Olka mi w domu wariuje, bo by chciała przyjeżdżać do Ciebie. Włodi też kombinuje jak może, żeby mnie zmieniać tutaj. Ale żyjesz chociaż. I każdy z nas wierzy, że się obudzisz. Jutro, za tydzień, czy miesiąc. My tu będziemy. Ja, Wojtek, Ola, twoi rodzice.

Chcę go zapytać o nią, ale nie mogę. Cholerne kable, leki i te sprawy. Całą siłę wkładam w poruszenie ustami i wydobycie z nich jej imienia. Ale się nie udaje.

                                                ***
- A co z najbliższymi?

- O co konkretnie pytasz?

- O Twoją partnerkę, rodziców. Jak oni to znosili?

                                                ***

Pierwszy dzień po przebudzeniu ze śpiączki. Mam ochotę skakać z radości, ale niewiele mogę. Poruszam oczami, palcami, ale nogi wciąż są bezwładne. Język z buzi ucieka i długo zajmuje mi wypowiedzenie najkrótszego słowa. Ale rodzice są dumni, Włodi, Kłosu, Olka, oni tu wszyscy są. Ale co z nią? Gdzie jest? Jak się czuje? Co w ogóle jej jest?

- Ona - udaje mi się wreszcie zbudować słowo.
- Ale co ona? - pyta mama, gładząc mnie po wewnętrznej stronie dłoni.
- Ona - powtarzam.

Nic więcej nie mogę powiedzieć, bo nie umiem. Jakbym w ogóle zapomniał jak się mówi.

- Mówisz o Blance?

Mrugam oczami.

- Żyje. Leży w szpitalu, też w śpiączce. Ale jej rodzice.. - zawiesza głos.- No nic. A ty jak się czujesz coś Cię boli?


                                     ***

- Moi rodzice to złoci ludzie. Opiekowali się mną w szpitalu, wiele czasu mi poświęcili. Jestem im naprawdę wdzięczny.

- Pamiętasz coś po wypadku?

- Na całe szczęście nie. Lepiej dla mnie.

- Jak bardzo musiało się zmienić Twoje życie?

Nie no, w ogóle się nie zmieniło, przecież wszystko jest super..

- To chyba naturalne, że dość drastycznie. Zostałem z dnia na dzień pozbawiony wszystkiego. Zarówno fizycznie i psychicznie. Pół roku uczyłem się na nowo mówić i poruszać kończynami, by wstać w ogóle na nogi. Kolejne pół zajęła mi nauka chodzenia. Proszę mi wierzyć, że po postawieniu pierwszego kroku cieszyłem się, jakbym co najmniej zdobył Mount Everest.

                                   ***

- Teraz spróbujemy bez stabilizatora, ale z barierkami. Uwaga trzymaj się mocno. Po to tyle ćwiczyliśmy ręce, żebyś mógł się utrzymać. Gotowy? - mój rehabilitant kuca przy moich nogach.

- Rób co trzeba - uśmiecham się lekko i blokuję ręce w łokciach.

- Dawaj Jędrek, dasz radę! - krzyczy z drugiego końca sali Karol.

- Spadaj kretynie, bo zaraz się zamienimy - wystawiam mu jeszcze środkowy palec i wracam do nominalnej pozycji.

- Uwaga, trzy, cztery.

Nogi stały się jak z waty. Od razu prawie upadam. Ale Marek mnie trzyma.

- Mówiłem, żebyś zablokował ręce do końca

- Nie marudź, puszczaj.

Znów czuję się dziwnie. Ale zbieram wszystkie siły i.. udaje się. Robię pierwszy krok. Z końca sali dobiegają owacje. Gdybym tylko miał siłę, od razu bym im pokazał gdzie ich miejsce, ale nie mogę. Zaraz potem muszę odpocząć, więc siadam na wózku. Czuję się jednocześnie fatalnie i cudownie. Ale wciąż nie mogę zapomnieć o Blance..

                                     ***

- Jak wiele dało Ci wsparcie Twojej partnerki?

Cios w serce. Gorszego pytania zadać się nie dało?

_________________________________________________

Zapraszam na następny już 13.01 ;)
Dziękuję za komentarze i jak zawsze proszę o więcej!
Buziaki i do następnego! :*

7 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Jak smutno... Zakończenie masakra..
      Strasznie mi Andrzeja szkoda...
      Ale jaram się tym blogiem niesamowicie! <3 :D

      Usuń
  2. Coś niesamowitego! <3
    Zbiłaś mnie z nóg tym opowiadaniem...
    Jest po prostu cudowne, do tego Andrzej, Karol, Wojtek. :3
    Ciekawe co się stało z Blanką, czy przeżyła? A może odeszła od Andrzeja?
    Jeezu, tyle myśli na Bożą Noc mi nasunęłaś, że za chwilę eksploduję. :c
    Szybciej wtorku, szybciej wtorku... ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejne pół zajęła mi nauka chodzenia. Proszę mi wierzyć, że po postawieniu pierwszego kroku cieszyłem się, jakbym co najmniej zdobył Mount Everest.
    Jak dobrze wiem co Andrzej czuł ...
    Blanka ciekawe co z nią....
    wtorku przyjdź, :)
    Atobie weny na dasze rozdziały (:

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten blog jest świetny:-) Z niecierpliwoscia sie czeka na kolejne czesci.....Ciekawe co postanowi Wronka zrobic ze swoim zyciem dalej,skoro zrezygnowal z siatkowki... wydaje mi sie ze Blanka nie przezyla,skoro on tak bardzo cierpi,ale sie okaze:-) do nastepnego,buzka:-* Dorota

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeszcze kilka takich rozdziałów i zaczne czytać z chusteczkami w dłoni. Ale nie powiem poziom zabawy z emocjami czytelnika godny bestsellerowego pisarza :)
    Pozdrawiam
    V

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeju... Jestem tutaj i nie żałuję :)
    Współczuję Wronce. To jak piszesz sprawia, że czuję każdą emocję, jaka przez niego przepływa.
    "Spadaj kretynie, bo zaraz się zamienimy" - humor musi być no! :)
    A Blanka?
    Czekać na następny pozostaje :)
    I zapraszam do mnie :)
    http://corkalincolna.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń