niedziela, 27 grudnia 2015

Siatkarskie święta?

Duży hotel w sercu Warszawy. Dużo świątecznych ozdób. Prezenty, uśmiechy, znajome twarze. Impreza dla "zasłużonych dla sportu". I nasza grupka, siatkarskich emerytów, którzy spotykają się po dwudziestu latach. Zbyszek z Kingą, Bartek z Michaliną, Fabian, Irmina i ja z Blanką. Nie widzieliśmy się całe wieki. Tak wiele się pozmieniało. Aż czasem nie idzie poznać przyjaciół sprzed kilku lat.

- To jak Wam się wiedzie? - pytam próbując rozruszać trochę towarzystwo.

- Wiedzie się jak widać - śmieje się Zbyszek. - Dawno nas w kraju nikt nie widział, ale chyba nie zatęsknili.

- Mówisz, że śmigasz po chińsku do swoich dzieci? - śmieję się.

- Polski znają, ale że się wychowują w Chinach, to tak to się kończy niestety. Tatuś się nauczył, to i one dają radę.

- Zbychiał poliglota - Bartek klepie go po plecach.

- No dobra dobra, to Zbysiu osiadł w Chinach ze swoją piękną, mają dwójkę dzieciaków i sobie żyją jak na prawie Chińczyków przystało z chińskimi zupkami na obiad, a sushi na podwieczorek. A jak reszta? - dopytuję, trzymając w pasie Blankę.

- Hola hola, sushi japońskie, a nie chińskie! - wtrąca się Kinga.

- Japonia, Chiny, Korea, jeden pies.

Chłopaki wybuchają śmiechem, łapiąc mój żarcik. Znaczy to tyle, że jeszcze nie zdziwaczeli tak bardzo, jak mi się wydaje.

- No dobra, to teraz my - odzywa się Kuraś. - Żyjemy sobie grzecznie w cieplutkich Włoszech od dwóch lat. Dominika już jest w liceum. Teraz trenuję zespół młodzieżowy, wieczorami tuptam do włoskiej szkoły wyższej, gdzie się douczam języka. Miśka pracuje w szkole jako wuefistka. Przyjeżdżamy stale do Polski, no i to chyba tyle.

- Kurde, Blanka my to nie mamy się czym chwalić! Włochy, Chiny, a my tak biednie Polska..

- Chwalić, to się macie czym! - zauważa Irmina. - W końcu Blanka jest cała i zdrowa, porusza się, a to dużo większe osiągnięcie od ich wyjazdów - uśmiecha się z życzliwością.

Blanka odzyskała co prawda niepełną sprawność w nogach, jednak tyle wystarcza jej do chodzenia o kuli, co mnie niezmiernie cieszy.No ale nie bardzo lubi, kiedy się o tym wspomina, bo wolałaby o tym zapomnieć. Kiedy mam się odezwać coś w tym temacie, ona sama odpowiada.

- Dzięki. Tyle miłości od Andrzeja i młodego wystarcza mi do tego, żeby sobie radzić teraz. Długa to była walka, ale się udało. Co więcej, lekarze dają szanse, że w przyszłości może pojawić się całkowite uratowanie od kuli. Co prawda małe szanse, ale zawsze jakieś - uśmiecha się, a ja mocniej tulę ją do siebie.

Wiem, że ta kobieta zrobiłaby dla mnie wszystko i za to najmocniej ją kocham.

Widzę kątem oka jak Irmina zerka ciągle na Fabiana, a ten zaś na nią. Pamiętam o tym, że nie działo się u nich najlepiej, ale byłem pewien, że to co się między nimi wydarzyło, już dawno odeszło w niepamięć.

Kiedy rozmowa w naszej grupce ciągnie się dalej, Drzyzga przeprasza nas i idzie do łazienki. Chwilę później to samo robi jego ex.

                                                        ***
Irmina

- To.. co u Ciebie? - niepewnie zapytałam.

- To co widać. a u Ciebie? To znaczy u Was.. Dogadujesz się z Arturem?

- Nie jesteśmy już razem. Postanowiliśmy się niedawno rozstać. A ty i Matylda?

- Totalny niewypał, rozwiedliśmy się po kilku miesiącach.. Jak dzieciaki?

- Ida i Marcel w Anglii na studiach, mnie został Przemek.

- Trójki dzieci się dorobiliście? No to tylko Wam zazdrościć. Ja tylko jedno spłodziłem - uśmiechnął się.

No i co tu mu odpowiedzieć? Cześć, spłodziłeś jednak trójkę, bo bliźniaki są Twoje? Taki prezencik Ci na święta zrobię? No przecież tak nie można, nie da się tak żyć. Dwadzieścia lat minęło. Ponad dwadzieścia od naszego rozstania. Ułożyłam sobie w głowie fakt, że tak jest lepiej, wygodniej, po prostu. A teraz..

- Irmina.. Ja.. - wyrwał mnie jego głos z rozmyślań.

- Tak?

- Wiesz.. Zastanawiałem się, jak to będzie.. No wiesz, ty i ja się rozstaliśmy.. Ty zaszłaś niedługo później w ciążę.. To jak spotkaliśmy się wtedy na plaży.. Ja naprawdę wtedy poczułem, że.. Ech, po prostu wtedy zrozumiałem, że nie kocham i nigdy nie kochałem Matyldy. Związałem się z nią dla wygody, wiele razy się rozstawaliśmy. Zresztą sama wiesz, jak moja droga się toczyła. "Upadek siatkarskiej gwiazdy" i te sprawy..

- Wybacz, nie śledzę Twojego życia już od dawna. Odkąd się rozstaliśmy, bo tak było nam lepiej. To było dwadzieścia lat temu. Nie rozdrapujmy starych ran. Niech zostanie tak jak jest.

Nie wierzyłam sama w to co mówię.. Ale po prostu musiałam jakoś to skończyć, bo nie wiem, jak potoczyłoby się to dalej.

- Irmina.. - podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu.

Nie chciałam mu spojrzeć w oczy, nie umiałabym. Odwróciłam od razu głowę. On przejechał lekko dłonią w okolice karku, a następnie do policzka.

- Kocham Cię. Naprawdę. I wiem, że..

- No proszę, wiedziałam, że znajdę Was razem! - przerwała mu Michalina, a my odskoczyliśmy od siebie jak poparzeni. - Wszyscy Was szukają, bo będą wydawać nagrody. No i też bliźniaki już się zjawiły, więc czekają na mamusię - zaśmiała się i zamknęła za sobą drzwi.

                                                        ***

- Wojtulcio, dziadku leśny, mów no jak tam Ci się z Klaudią powodzi? Domek wybudowany, syn spłodzony? - śmieję się.

- Już dawno nie jestem z nią.

- Uuu, no i nic dziadkowi Wronie żeś nie powiedział? A sytuacja z Iri opanowana?

- Stary, jak my się widujemy raz na pięć lat w przelocie rzucając "Wesołych" i tyle..

- No dobra, wiem, że zawalam. Ale sam widzisz, Blanka, Staś, nie jestem w stanie ogarnąć tego.

- Okej, okej. Ty masz rodzinę, więc to rozumiem. Ale po prostu chciałbym czasem przyjechać do przyjaciela z dawnych lat, otworzyć piwo i ot tak opowiedzieć co w życiu się zmienia.

- To dlaczego tego nie zrobisz?

- Bo masz rodzinę i Tobie już nie wypada.

- Daj spokój.

- Przepraszam, wiedzą może panowie gdzie jest toaleta? - przerywa nam rudowłosa kobieta.

- Yyyy, daleka droga, można się zgubić, ale wiem gdzie to. Może zaprowadzę panią? - w Wojtku budzi się samiec alfa niczym niesamowity zwierz.

- Jakby był Pan tak uprzejmy - uśmiecha się.

- Jaki tam pan, jestem Wojtek.

- Dominika, bardzo mi miło.

- To ja zaraz wrócę - puszcza mi oczko i bierze za ramię nowopoznaną.

Tak naprawdę staliśmy koło toalety, ale doskonale znam jego zamiary więc tylko się śmieję i wracam na salę szukając Blanki. Trafiam jednak na stojącego przy wejściu Bartka i nie jestem w stanie nie zaczepić go i pogadać o wydarzeniach sprzed kilku lat.

- Masz chwilę?

- Pewnie, dla Ciebie zawsze - uśmiecha się.

Wyciągam go na dwór, gdzie oboje wyjmujemy po papierosie i jak za dawnych, młodzieńczych lat, zaciągamy się mocno.

- Powiedz mi.. Co z Tobą?

- W sensie?

- Miśka nigdy nie dopytywała się o cokolwiek? Nie wróciły jej resztki pamięci? Nie ma nawrotu choroby?

- Póki co jest pod stałą opieką najlepszych włoskich medyków. Niestety z tego okresu pamięć jej nie wróciła. Chociaż.. Czy ja wiem, czy niestety..

- Kuraś, żebyś ty wiedział, jak my wtedy się o Ciebie denerwowaliśmy. Ile ona łez przez Ciebie wylała. Ile przeszła..

- Wiem przecież.. Ale czy ja miałem wtedy wyjście?

- Zawsze jakieś wyjście jest, wiesz?

- No właśnie nie. Ja myślałem wtedy tylko i wyłącznie wtedy o Miśce, później o jej ciąży, o tym, że muszę sobie radzić gdzieś tam bez nich.

- Nie musiałeś. Chciałeś.

- Dobrze wiesz, że tak nie było.

- Bartek, proszę Cię. Stchórzyłeś. W dodatku Magda i..

- Przypominam Ci, że to ty się niegdyś do niej kleiłeś, więc wybacz, ale akurat o wierności to nie rozmawiajmy.

- Dobra, to nie jest pora na kłótnie o to. Po prostu chciałem wiedzieć, jak jest między Wami.

- Michalina to wspaniała kobieta i zrozumiałem to dopiero po tym, jak mnie ściągnęliście do Polski. Nie wiem, co by się wydarzyło gdyby nie wy wtedy..

- Nie roztrząsajmy tego. Ważne, że jesteście razem i wszystko Wam się układa.

- To pojęcie względne.

- To znaczy?

- Skok w bok z Nowakowskim.

- Z Cichym?! Co ty gadasz w ogóle?! Kiedy?!

- Spała, alkohol, sylwester. Myślała, że się nie dowiem. Chyba oboje tak myśleli. Zresztą, ja wtedy też nie byłem święty. No ale Pit to mój najlepszy przyjaciel. Więc im wybaczyłem i tyle.

- Jesteś nienormalny.. - kręcę głową.

- A ty jesteś normalny? Też trochę zajęło Ci zrozumienie, że Miśka jest moja.

- Młody, głupi.

- Uznajmy, że po prostu było minęło.

- Tak. Cieszę się, że jesteś i dbasz o nią.

Klepię go po ramieniu i powoli kończymy zaciągać się resztą papierosów. Kiedy wypuszczam z płuc już ostatni dymek Kuraś patrzy w pustą przestrzeń.

- Co jest?

- Wiesz.. Ciągle boję się o nawrót choroby..

- Mówiłeś, że opiekują się nią najlepsi specjaliści.

- Bo tak jest. Ale.. Tyle czasu nic się nie dzieje, a zawsze to jest cisza przed burzą. Takie zwykłe domniemanie..

- Będzie dobrze. Ja w to wierzę.

Pakujemy się z powrotem do budynku i uśmiechamy do Wojtka, który już flirtuje z młodą prawniczką, jak się później okazuje.

                                         ***

Michalina

- Nadal mnie nienawidzisz? - podszedł do mnie Bartman.

- Zbysiu, ja Ciebie nie nienawidzę - poklepałam go po plecach. - Ja Cię jedynie nie trawię i mam ochotę zwymiotować na Twój widok, ale to tylko tyle. - uśmiechnęłam się ironicznie.

- Oj Misia, Misia, wiecznie złośliwa, wredna, niedostępna.

- Jeżeli chciałbyś tak jak za dawnych lat sprawdzić, jak umiem bić po twarzy, to możesz spróbować mnie pocałować. Ręka w sumie dawno nie używana w tym celu, także warto sobie przypomnieć.

- Dla Twojego przypomnienia mam żonę i potomstwo, nie bawię się już w takie rzeczy.

- Wybacz, nie uwierzę, że po tylu latach nagle szanowny Zbigniew Bartman osiadł na laurach i nie bzyka panienek po kątach.

- Od tego jak bzyknąłem Ciebie, nie tknąłem innej poza moją żoną.

Ten uśmiech znów przypomniał mi tak wiele.

- Szlachetny.

- Tak dobrze mi z Tobą było, że po prostu wiedziałem, że już innej nie zechcę. No ale trafiła się żona, no to nie wypadało.. Ale muszę Ci powiedzieć - nachylił się do mojego ucha i ściszył głos. - I tak jesteś najlepsza.

- Jesteś obleśny Bartman, naprawdę. Idź sobie, zanim faktycznie przyłożę Ci w tę twoją idiotyczną twarzyczkę ze zmarszczkami.

- O, tu jesteście! - podeszła do nas Kinga. - Chodź do stolika, bo zaraz mają mieć nagrody dla Ciebie.

Z uśmiechem pomachali mi i poszli, a ja lekko osunęłam się na krześle. Kiedy już sobie wszystko ułożyłam, przyszły wyniki, przyszedł Bartman i po raz kolejny po tylu latach otoczenie i pozytywne życie pryska jak bańka mydlana.

Usłyszałam dźwięk telefonu, więc przekopałam torebkę w poszukiwaniu komórki. Na wyświetlaczu zobaczyłam zdjęcie Casasa i się uśmiechnęłam.

- Cześć Dziadku, jak żyjesz?

- No cześć księżniczko, jestem w Polsce i stwierdziłem, że musimy się spotkać. Znajdziesz dla mnie chwilę?

- Dla Ciebie zawsze! Chociaż burzysz nasz układ - zaśmiałam się. - Siódmy raz w tym roku? Zadziwiasz mnie!

Chwilę jeszcze pogadaliśmy. Od tamtej kolacji na dachu w Sydney mamy stały kontakt. Chociaż jej nie pamiętam, Bartek kiedyś mi o niej opowiedział. Mario też trochę, ale nie za wiele. Mimo wszystko jednak, to mój najlepszy przyjaciel. We Włoszech spotykamy się regularnie sześć razy w roku, kiedy akurat przypadają jego dni urlopu. Jeżeli chodzi w ogóle o moją pamięć - niestety tej utraconej nie odzyskałam w całości. Jedynie szczątki, ale chyba tyle mi wystarczy. Mam kochającą rodzinę, tego mi było potrzeba. Nawet jeżeli przydarzają nam się jakieś złe chwile, dajemy sobie z tym radę.

                                                               ***
Irmina

- Cześć, jestem Fabian.

- Dzień dobry, mam na imię Ida. A to mój brat Marcel.

- O, widzę, że już poznaliście..

- .. wujka Fabiana - uśmiechnął się.

Poczułam lekkie ukłucie w środku. Oni stali i ze sobą rozmawiali. Od razu znaleźli wspólny język. Przeszła koło mnie Blanka.

- Jejku, jacy oni są podobni!

- W końcu są bliźniakami - zaśmiałam się.

- Nie, nie, ja nie o tym. Ja o nich i Fabianie. Aż ciężko uwierzyć, że oni nie są rodziną. Jak kontakty między Wami? Lepiej?

Zrobiło mi się gorąco. Dopiero teraz sama zobaczyłam, jak bardzo Blanka miała rację. Oni byli niemal identyczni. Nie mogłam się dłużej wypierać, że nie są rodziną. A przynajmniej nie przed Drzyzgą. Coś na szybko odpowiedziałam jej i oddaliłam się.

                                                              ***
Kinga

- Czyli, że masz taki zjazd z pamięcią, tak? - zwróciłam się do Michaliny.

- No tak wyszło - odpowiedziała znudzona.

- Wiesz.. Ja miałam taką dziwną historię, że w sumie.. Przeżyłam część życia po czym się okazało, że to był wymysł wyobraźni. Więc właściwie nie wiem, czy nie wolałabym nie pamiętać takich rzeczy. Bo wiesz, po prostu teraz często mam deja vu w wielu sytuacjach. Nigdy Zbyszkowi się nie przyznałam do tego, ale po prostu najchętniej zwiałabym gdzieś i wcale z nim nie była.

- Nie może być. Z wielkim Zbigniewem Bartmanem - gwiazdą światową? - powiedziała z ironią.

- Co on Ci zrobił, że tak go nie lubisz?

- Zanim Cię poznał, nie był grzeczny. Zresztą wszyscy o tym wiedzą, nie tylko ja.

- Ale Tobie konkretnie.

- Nie chcę Ci psuć życia. Po prostu bądź szczęśliwa. Z nim czy bez.

- Z tym szczęściem jest ciężej. Powiedz mi coś o nim.

- Kinga, wybacz. Nie zostaniemy przyjaciółkami, a jego po prostu nigdy nie przestanę nie trawić. Muszę iść.

                                                           ***

Nareszcie dobiega końca przydługa wypowiedź ważniaka w garniaku, wszyscy odebrali już nagrody i idziemy przed hotel.

- Co byście powiedzieli na może sylwestrowe spotkanie jak za dawnych lat? - proponuję.

I tak powstaje pomysł, że spotkamy się już za kilka dni. Tyle minęło, że jeden wieczór nie jest w stanie tego nadrobić. Stojąc z Blanką patrzymy na rozchodzących się w swoje strony znajomych. Szczęśliwych, bądź co bądź. Zbyszek z Kingą, Bartek z Michaliną. Tylko wciąż nie dają mi spokoju Fabian z Irminą. Postanawiam zagadać z Drzyzgą, który jakoś nie potrafi rozstać się jakoś ze swoją eks i jej dziećmi. Udaje mi się go odciągnąć, a Blankę wrzucam żeby zagadała Irminę.

- Pogadaliście wreszcie?

- O czym?

- Stary, proszę Cię, nikt Ci już nie uwierzy, że nic do niej czujesz. Kiedy nie byliście obok siebie, albo ty byłeś z Matyldą, łatwiej było to łyknąć. Teraz nie bardzo.

- Te dzieciaki muszą być moje. Ale ona nie chce tego przyznać. Zabrała mi ojcostwo. Przecież to widać, że są do mnie podobni. Andrzej, ja muszę to wiedzieć. A ona..

Wyrzuca z siebie kolejne słowa jak z karabinu. Rozumiem go, naprawdę. Ale nic nie zrobię na siłę. Udzielam mu kilku rad i zabieram się razem z Blanką do domu. Jesteśmy już piekielnie zmęczeni. A w końcu niedługo znów się spotkamy, więc nie zdążymy nawet zatęsknić. Jedynie jadąc trzymam kciuki, żeby Irminie i Fabianowi udało się dojść do porozumienia.

                                                          ***

Irmina

- Włodarczyk, a ty z nową laseczką już? - zadrwił Fabian, kiedy zobaczył Wojtka wychodzącego z hotelu z rudowłosą.

- Drzyzga, wiesz co Ci powiem? Pierdol się. A Tobie Iri, Wesołych świąt - pocałował mnie w policzek i poszedł dalej.

Uśmiechnęłam się. Mimo tego co przeszliśmy, wybaczyłam mu. Cieszę się, że powoli będzie szczęśliwy, mam przynajmniej taką nadzieję.

- Mamuś, zbieramy się. Miło było.. Pana.. Ciebie.. Wujka.. znaczy no poznać. Mam nadzieję, że się spotkamy jeszcze - Marcel starał się ratować sytuację.

Przytulili się i poszli. A my zostaliśmy przed hotelem sami z niezręczną ciszą.

- Irmina nie dam Ci spokoju. Powiedz mi.

- Ale co?

- To moje dzieci? Widzę podobieństwo. Terminowo też mogłoby się zgadzać.

Powiedzieć, nie powiedzieć.. Powiedzieć, nie powiedzieć..

- Bzdura. Są Artura i doskonale wszyscy o tym wiedzą. Właśnie dlatego są bliźniakami, bo u niego w rodzinie było ich wielu. Nie doszukuj się niczego. Już nic nas nie łączy.

- Nie wierzę Ci. Chcę testów DNA.

- Nie zgadzam się, chcę mieć już sprawę z Tobą za sobą. Dla mnie to po prostu już przeszłość. Przeszłość, rozumiesz? Zamknięta. Muszę już iść. Pa.

I odeszłam. Przyspieszyłam kroku i chciałam jak najszybciej znaleźć się przy aucie. Daleko od niego. Jednak chwilę później podbiegł do mnie, złapał mnie za biodra i przyciągnął do swojej twarzy. Po chwili tak po prostu zaczął mnie całować z całą żarliwością. Jakby zaraz miał się skończyć świat. Poddałam się, nie umiem dłużej walczyć z tym wszystkim. Z oczu spłynęły dwie łzy, które on przetarł kciukiem. Potem pocałował mnie w czoło i tak po prostu stanęliśmy.

- Przepraszam - szepnęłam i wtuliłam się w jego tors.

_______________________________________________________

Moi kochani z okazji świąt i Nowego Roku mam dla Was malutki prezent. To podsumowanie wszystkich historii, jakie miałam okazje pisać. Kontynuacja ich. Mam nadzieję, że się nie pogubiliście i z chęcią to przeczytaliście.

Dzięki Wam za wszystko. Za to, że trzy lata temu założyłam bloga i Was poznałam.
Szczęśliwego Nowego Roku misie! <3

Kinga.



niedziela, 14 czerwca 2015

Część 10.

Nie robiłam tego tutaj, ale zróbcie mi przyjemność i włączcie sobie przy czytaniu


- Cześć Matteo, jak żyjesz? - witam się z dawnym kolegą.

Jego widok akurat w tym momencie nie jest mi na rękę. Zbyt wiele widział we Włoszech, zbyt wiele wie. A ja miałem uciec, odpocząć. Niech jeszcze przypadkiem wypali coś przy Blance.. A wtedy nie wiem co to będzie.

- Dobrze. A widzę, że.. - patrzy podejrzliwie.

- Poznaj Blankę. Blanka, to Matteo, mój dobry znajomy. Siatkarz, gra w Bełchatowie zamiast mnie.

Uśmiechają się do siebie, podają sobie dłonie i nastaje krępująca cisza.

- Co tu robisz? - zagaduję.

- Myślę, że to samo co ty - śmieje się. - Odpoczywam, staram się trochę uciec od zgiełku. Przyjechaliśmy z Monique wczoraj. A wy?

- Niedawno. Rozumiem, że też jesteście w tym hotelu?

- Jak widać. Nie będę przeszkadzać. Może umówimy się jutro na jakąś imprezę? Monique ucieszy się, że Cię zobaczy.

- Może. Na pewno jakoś się zgadamy. Trzymaj się.

I w duchu dziękuję, że już sobie idzie. Wiem też, że na żadną imprezę razem nie pójdziemy. A przynajmniej nie tu, nie teraz i nie z nimi.

                                                        ***

- Wiesz, że Matteo może nas zobaczyć?

- Wiem, ale co z tego? Chcę Cię całować, to to robię. Proste - całuje mnie i przyciąga za koszulę.

- Monique.. Matt to mój przyjaciel, ja.. - odsuwam ją od siebie.

- Nie patrz na niego! Chcesz, to coś robisz. Nie chcesz, to nie. Jakoś wczoraj nie narzekałeś wieczorem - patrzy się z lubieżnym uśmiechem, przysuwając się ponownie.

- To nie tak.. Nie możemy, to w ogóle nie powinno się wydarzyć.

Odchodzę, zostawiając ją na korytarzu jednego z włoskich hoteli. Nie mógłbym zrobić tego sobie, Piano ani jej. W głowie przecież wciąż widniała mi Blanka, a poprzedniego dnia dałem ponieść się imprezie, alkoholowi, którego w zasadzie w ogóle nie powinienem był pić. Wracam do pokoju i trzaskam drzwiami.

- Coś nie tak? - wychyla się ze swojej części apartamentu Włodarczyk.

- Stary, powiedz mi, co ze mną jest nie tak? - rozkładam bezradnie ręce.

- Jesteś wredny, piekielnie seksowny, cytując tu jeden z portali, a do tego cyniczny, szczery i..

- Dzięki Włodi, potrafisz pocieszyć człowieka. Ale nie o to pytałem.

- .. i po uszy zakochany w kobiecie, która ma Cię w dupie. I przez to nie potrafisz czegokolwiek zmienić, dobrze się bawić i zainteresować kimś innym.

Trafia w sedno.

- Kto tym razem chciał Cię zarwać? Recepcjonistka, sprzątaczka?

- Weź się.

- A nie, czekaj. Urocza Monique.

Automatycznie robię się czerwony.

- Doszło do czegoś?

Odwracam wzrok.

- Ale ty nie chciałeś - sam sobie po raz kolejny odpowiada. - Bo to dziewczyna Piano. Nie wie w co się pakuje facet. Ale brawo dla Ciebie stary, szacun, naprawdę.

- Z powodu?

- Że potrafiłeś się jej oprzeć i miałeś skrupuły wobec Matta - cicho się śmieje i kieruje z powrotem do swojej części w pokoju. -  Ja nie dałem rady.

Nieźle..

                                                         ***

Samo wspomnienie o rzekomo uroczej Monique nie jest aż tak złe. Ale staram je szybko wymazać z pamięci.

- Czemu tak chłodno odnosiłeś się do niego? - zagarnia Blanka, biorąc łyk kawy.

- Co to znaczy 'chłodno'?

- No jakoś tak.. Na odczep się. Nie mów mi, że niby po angielsku aż tak dobrze nie mówisz i dlatego starałeś się nie podtrzymywać rozmowy.

- Przypomina mi o przeszłości. O Skrze, o tym wszystkim co było. Nie chcę tego.

- Myślałam, że to Twój przyjaciel.

- Ja też tak myślałem - mówię cicho, jakby do siebie. - Ale jestem tu na wakacjach i mam zamiar odpocząć od wszystkich poza Tobą - całuję ją.

Jemy kolację i chwilę później zbieramy się na górę. Niedługo później lądujemy w łóżku, ale z powodu długiej podróży kończy się to jedynie na przytuleniu i zaśnięciu.

                                                          ***

- Czyli chciałeś jej się oświadczyć w dniu wypadku, no ale nie wyszło. A teraz? - zagaduje mnie jednego z wieczorów Piano.

- A teraz.. Raz ją kocham, raz nienawidzę. Nie wiem.

- To nie jest normalne.

- Matt, proszę Cię. Nie mów mi, co jest normalne, a co nie.

- Chyba od tego są przyjaciele.

- Dobrze, że dodałeś chyba.

- A jakby wróciła? Co byś zrobił?

- Nie wiem, może znów pokochał. Ale już na pewno bym się jej nie oświadczył.

- Bo?

- Bo nie chcę mieć żony. Widzę jak łatwo wszystko może się rozpaść.

- Żona, dzieci, to powołanie każdego mężczyzny.

- Tak, tak. Jak to mówią, prawdziwy mężczyzna zbuduje dom, spłodzi syna i posadzi drzewo.

- We Włoszech na szczęście tak nie mówią - śmieje się. - Ale to może być prawda.

- Nie pieprz głupot, bo niedługo będziesz jak oni wszyscy.

- Którzy oni?

- Ci, którzy mi rzekomo dobrze doradzali a zostałem z niczym.

                                                        ***

Kolejnego poranka budzę się wcześniej niż zwykle. Na zegarze widnieje piąta osiem, więc bezszelestnie wychodzę z łóżka i idę do łazienki. Zabieram po drodze ciuchy, postanawiając pobiegać. Wiele z rozmów z Piano może wyjść na jaw. Może przypadkiem nawet coś wypaplać.. A nie chcę, żeby Blanka cokolwiek wiedziała. Skoro mamy mieć oboje czyste kartki, zapomnijmy o przeszłości. Patrząc za okno, wyciągam bluzę, bo chyba zaczyna padać. Cicho zamykam drzwi i wychodzę. Faktycznie pierwsze krople spadają z nieba zaraz po opuszczeniu budynku, ale to i lepiej. Uwielbiam biegać w deszczu, oczyszcza mnie. Naciągam mocniej kaptur na głowę i biegnę jedną z parkowych ścieżek nieopodal hotelu. Ciągle staram się mieć na widoku miejsce, z którego wychodziłem, żeby się nie pogubić. W końcu nie znam kompletnie okolicy, nie wziąłem telefonu ani niczego innego, co pomogłoby mi w razie czego wrócić.

Po blisko godzinie siadam na ławce, łapiąc głębsze oddechy.

- Nie musisz się martwić, nic jej nie powiem - dosiada się Piano.

- Czy ty mnie śledzisz? - pytam poirytowany.

- Nie, też postanowiłem pobiegać, zobaczyłem Ciebie i wiedziałem, że muszę podejść. Wyczułem wczoraj, że się boisz, że cokolwiek wyjawię. Jesteśmy przyjaciółmi, to, co mi powiedziałeś zostało tylko dla mnie. I mam nadzieję, że w drugą stronę to też działa.

- Nie o to chodzi.. Po prostu zaczęliśmy od nowa, od samego początku. Boję się, że przypadkiem wypalisz z czymkolwiek, a ona.. w ciągu chwili znów może mi uciec.

- Nie martw się o to. Będę milczał jak grób, obiecuję.

Uśmiecham się lekko. Wiem, że tak będzie. Może nie znam Matteo piekielnie długo, ale jeżeli on mówi, że coś jest na serio, daje słowo, to tak też będzie.

Podaję mu rękę na zgodę i w przyjaznej atmosferze przybiegamy do hotelu. Umawiamy się na popołudniowy wypad krajoznawczy.

Kiedy wchodzę do pokoju, Blanka dalej śpi. Idę więc do łazienki wziąć prysznic. Kiedy po dwudziestu minutach wychodzę z przepasanym na biodrach ręcznikiem, widzę, że już wstała.

- Dzień dobry ranny ptaszku, nie wiedziałam, że mamy w planach wstawanie przed siódmą. Trzeba było ostrzec, to bym sobie budzik nastawiła.

- Przepraszam, nie mogłem spać - nachylam się, żeby ją pocałować. - Poszedłem więc pobiegać trochę, dusza sportowca mimo wszystko gdzieś się we mnie tli.

- No dobrze Panie sportowcu, a co by Pan powiedział na poranną rozgrzewkę? - uśmiecha się i przyciąga do siebie.

- Taką rozgrzewkę zawsze i wszędzie - śmieję się i dłużej nie czekając, ściągam jej koszulkę.

Po śniadaniu na dworze na szczęście się rozpogodziło i nie został żaden ślad po porannym deszczu. W spokoju więc pakujemy kilka rzeczy i wybieramy się nad zatokę. Spacer nie jest zbyt długi, ale wszystko nareszcie układa się tak, jak powinno. Ganiamy się, biegamy, jak nastolatkowie, ponownie w sobie zakochani.

Siedząc na plaży, smaruję ją olejkiem do opalania, kupionym w miejscowym sklepie.

- Ładnie tu. Czysto, świeżo.. Chętnie bym tu została dłużej niż tydzień.

- Kto by nie chciał. Może kiedyś się tu wyprowadzimy?

- Tak, z dwójką dzieci, kotem i psem do pięknego domu z widokiem na zatokę dla nowożeńców, tak? - śmieje się.

Znów się zaczyna..

- Wystarczy sam dom z widokiem na zatokę. Nie będę już tak obrzydliwie bogaty jak chociażby Robert, ale siatkarska emerytura nie należy do najniższych. Więc niedługo będziemy mogli przyjeżdżać w takie miejsca częściej.

Uff, jakoś udaje mi się trudny temat ominąć. Ona nie zwraca na to uwagi i całkowicie jakoś o tym zapomina.

Świetnie bawimy się na plaży, ale pora się zbierać na obiad i zwiedzać resztę tego pięknego regionu. Zabieramy więc rzeczy i powoli wracamy. W hotelu na recepcji czeka już Matteo z Monique. Widząc ją automatycznie czuję jakieś ukłucie w sercu. Nie wiem właściwie czemu, ale zaczynam się stresować. Oni jednak zachowują się zupełnie inaczej i szczęśliwi zapoznają Blankę z Włoszką. Odkładam rzeczy do pokoju i chwilę później dołączam do nich.

Spędzamy miłe popołudnie, wieczorem idziemy do jednego z miejscowych klubów.

- Chyba mi nie odmówisz? - dziewczyna przyjaciela wyciąga w moją stronę dłoń.

- No.. - patrzę w stronę Blanki.

- Idź - uśmiecha się.

Monique ciągnie więc w stronę najbardziej oddalonej części parkietu od naszej loży. Zaczynamy tańczyć w rytm spokojnej muzyki.

- Tęskniłam - całuje mnie od razu w policzek.

- A ja nie.

- Spokojnie, nie musisz się bać, tu nas nie zobaczą - szepcze rozbawiona.

- Monique, posłuchaj mnie. Jesteś moją koleżanką, dziewczyną mojego przyjaciela. I tylko tyle, rozumiesz?

- Nie bardzo.

- To zrozum. Tam siedzi kobieta mojego życia i nie mam zamiaru tego spieprzyć. To co było, nie wróci. Koniec.

Zostawiam ją i wracam do loży. Resztę wieczora spędzam ze swoją ukochaną, podczas gdy Włoszka niezbyt chętnie przychodzi do swojego faceta i ciągle ginie gdzieś w tłumie.

- O czym rozmawialiście? - pytam, kiedy przynoszę kolejne drinki dla nas, a Matteo odchodzi na chwilę.

- Tak sobie, o niczym konkretnym. Boisz się czegoś, że tak dopytujesz? - śmieje się.

- Nie, po prostu Matt często zarywa nie swoje laski, więc się o Ciebie martwię - mocniej ją przytulam.

- Przepraszam, na mnie włoski urok nie zadziała. Wolę polski - całuje mnie.

W tym samym momencie przychodzi Monique, która krzywi się na nasz widok. Bierze łyka swojego picia i wraca ponownie na parkiet.

- Chyba nas nie lubi, nie sądzisz?

- Taki ma styl bycia, trzeba przywyknąć - wzruszam ramionami.

Wracamy wczesnym rankiem do hotelu w wyśmienitych humorach, które dopisują nam aż do końca wyjazdu.

Dużo zwiedzamy, często się śmiejemy i wygłupiamy. Czasem sami, czasem z włoską parą, ale zawsze staramy się robić coś innego. Każdego dnia widzimy inne zabytki czy części tego pięknego regionu.

Nadchodzi dzień wyjazdu, a my opaleni i szczęśliwi opuszczamy hotel, żegnając się z siatkarzem i jego partnerką.

- To co, widzimy się w Polsce? - śmieje się.

- No mam nadzieję, zapraszamy - Blanka wyraźnie polubiła Włocha.

- Monique wraca do Włoch, ale z pewnością w trakcie sezonu skorzystam z zaproszenia. Spokojnego lotu, trzymajcie się.

Przytula moją ukochaną, żegna się ze mną, a Monique rzuca szybkie "pa" i odchodzą.

Lot mija spokojnie, bez większych turbulencji czy kłopotów. W trakcie myślę o tym, że wracam do rzeczywistości, że już nie ucieknę przed tysiącem pytań.

- Myślisz o tym, co powiesz po przylocie? - wyczuwa od razu.

- Boję się trochę.

- Spokojnie, będę przy Tobie. Nie musisz się martwić. Razem jakoś damy sobie radę z tymi dziennikarzynami.

Punktualnie lądujemy na lotnisku i z niechęcią odwożę Blankę do mieszkania.

- Na pewno nie możesz pojechać do mnie? - pytam z nadzieją w głosie.

- Muszę zrobić parę rzeczy, załatwię to wszystko i jutro przyjadę, dobrze? - całuje mnie.

- Kocham Cię, dziękuję za ten wyjazd. Był magiczny.

- Cieszę się, że tam polecieliśmy i odpoczęliśmy - uśmiecha się. - Do jutra.

Powoli przebijam się do swojego mieszkania. W głowie szukam odpowiedzi na ewentualne pytania, ale właściwie sam już nie wiem, czego się spodziewać.

Na szczęście przed domem nie spotykam nikogo znajomego, ani nieznajomego. Przemykam niezauważony do drzwi i szybko je zamykam, jakby jednak komuś się odmieniło i przypadkiem wpadł.

Tryliard wiadomości i nieodebranych połączeń mnie nie dziwi, ale nie czytając ani jednego, kasuję wszystko. Piszę do Włodarczyka i Kłosa, że jestem już w Polsce i idę wstawić pranie z rzeczami z wyjazdu.

Kolejnego dnia proponuję Blance wyjście na gokarty. Dawno nie jeździłem a do tego to świetna zabawa. Chociaż początkowo niechętnie, ostatecznie się zgadza.

Przekonany, że trafię na kogokolwiek, kto mnie pozna i zacznie wypytywać, zakładam kaptur, ciemne okulary i mieszkając kilka kroków od wypożyczalni aut, postanawiam sobie jedno wypożyczyć, tak na wszelki wypadek, żeby mieć spokój. Przyciemniane szyby też się przecież przydadzą.

Kiedy docieram pod tor, ona już tam na mnie czeka. Razem wchodzimy i z miłym panem przypominamy sobie zasady. Ubieramy kaski, wybieramy pojazdy i startujemy.

Kilka minut później, kiedy trzy kółka jestem więcej przed ukochaną, zwalniam nieco, żeby nie minąć jej po raz czwarty. Ta kiedy widzi mnie niedaleko, przypadkowo myli pedały i zamiast zahamować na zakręcie, wciska gaz. Uderza w jedną z opon - bezpieczeństwo przecież ponad wszystko, więc uważam że nic takiego się nie stało. Czekam w spokoju aż odjedzie, jednak nic się nie dzieje.

- No dobra, wjechałaś tutaj, ale czas wyjechać, nie ma przystanków - śmieję się, podjeżdżając bliżej.

Nie dostaję jednak odpowiedzi. Trochę zdezorientowany przekręcam kluczyk, wyłączając swojego karta i podchodzę do niej. To co widzę, mrozi mi krew w żyłach.

- Blanka, skarbie! Słyszysz mnie?

Zemdlała.

Natychmiast wołam obsługę, wzywamy karetkę, jednak właściciel nie pozwala wyciągnąć jej z karta.

- Przecież trzeba podnieść nogi do góry - wołam.

- Mogło dojść do jakiegoś uszkodzenia. Co prawda rzadko, prawie nigdy się to nie zdarza, ale mimo to trzeba poczekać na karetkę.

Robię się blady, serce chce mi wyskoczyć z piersi. Przypominam sobie to, co mówiła mi niedawno - że może grozić jej paraliż. W duchu modlę się, żeby tak nie było. Przecież..

Przyjeżdża karetka. Z usztywnieniem zabierają ją do szpitala, a ja czym prędzej ładuję się w samochód i gnam za nimi. Najbliższe godziny są najgorsze, w jakich przyszło mi żyć od momentu wypadku. Krążę po korytarzu, biję się z myślami. Gdybym nie zabrał jej na ten tor, gdybym nie naraził jej na niebezpieczeństwo, gdybym..

- Pan Wrona? - wychodzi lekarz.

- To ja, co z nią?

- Niestety mam złe wieści.

W głowie właśnie widzę scenariusz, że ona umiera. Że jej nie odratowali. Znowu przeze mnie. Jestem człowiekiem, który ją zabił. Nigdy w życiu sobie tego nie wybaczę. NIGDY!

- Pana partnerka pod wpływem uderzenia, doznała przerwania rdzenia kręgowego. Żyje, ale niestety nie jesteśmy w stanie przywrócić jej czucia w nogach. Zostanie inwalidą.

ONA ŻYJE!

- Co teraz będzie?

- Czeka nas jeszcze trochę czasu pod opieką szpitala. Potem.. Potem będzie ktoś musiał się nią zajmować.

To najlepszy z możliwych scenariuszy. Ona żyje! I to cieszy mnie w tym momencie najbardziej.

Co to jest tak naprawdę inwalidztwo? To cholernie ciężki proces. Do końca życia w wózku, uzależniony od bliskich. Bez perspektyw na normalne życie. Bez tego wszystkiego, co mają normalni ludzie.

Mijają cztery tygodnie. Udaje mi się sprzedać swoje mieszkanie, wziąć kredyt i kupić dom, całkowicie dostosowany do jej potrzeb. Choć na początku się na to nie zgadzała, tłumacząc że nie potrzebuje litowania się nad nią, udaje mi się ją przekonać do mojego pomysłu.

Na zmianę z Karolem, Wojtkiem, Olą, Klaudią - dziewczyną Włodarczyka - dziennikarką, która robiła ze mną wywiad i pielęgniarką Anią, zajmujemy się nią 24h na dobę. Jest pod stałą opieką i z dnia na dzień przyzwyczaja się do myśli, że może już nigdy nie wstać na nogi.

Sześć tygodni później, przy pomocy tych samych osób udaje mi się zorganizować zaręczyny właściwie w centrum miasta, przy setkach osób.

- Czy ty.. Jesteś pewien? -pyta, kiedy wracamy do domu. - Jestem inwalidą, mogę nie dać Ci dzieci, a nie chcę tego tylko po to, że tak wypada. To nie polepszy mojego stanu, naprawdę.

Hamuję gwałtownie i zjeżdżam na pobocze.

- Wbij to sobie do tego łba - kocham Cię jak cholera. Chcę spędzić z Tobą całe moje życie, niezależnie od niczego. Dzieci, Twoich rodziców, znajomych czy inwalidztwa. Chcę być przy Tobie, budzić się każdego poranka, całować Cię w czoło i witać nowy, piękny dzień naszego wspólnego życia. Patrzeć na świat w kolorowych barwach, walczyć z przeciwnościami losu. Tylko i wyłącznie z Tobą. Nie wiem skąd Ci w ogóle przyszło do głowy takie coś!

- Bo Matteo..

- Co Matteo?

- On powiedział.. Że ty nie chcesz się ze mną żenić. I myślałam po prostu..

- Wiedziałem.. Wiedziałem, że ten koleś musi coś namieszać.. Nic z tego! Kocham Cię ponad życie i koniec kropka. Chcę Cię poślubić z własnej, nieprzymuszonej woli. Jasne?

I tak rozpoczynają się przygotowania do ceremonii zaplanowanej na sierpień następnego roku.

A co po wywiadzie? Kłos zamknął wszelkie spekulacje podczas mojej nieobecności i zabronił komukolwiek z dziennikarzy kontaktu ze mną. Po zmianie otoczenia, numeru telefonu i zamknięciu portali społecznościowych, nikt nie śmiał odezwać się na temat tamtego wywiadu a także wypadku Blanki.

Jej rodzice próbowali się kontaktować, jednak nie dopuściłem do żadnego więcej spotkania. Sama Blanka mnie o to prosiła. Zbyt bardzo była na nich zła. Jednak wiem, że czas leczy rany i kiedyś oboje im wybaczymy.

Wciąż pracowałem z dzieciakami, z których byłem coraz bardziej dumny. Pojechali na pierwszy turniej, na którym zajęli drugie miejsce. Oczywiście ja także świętowałem razem z moją narzeczoną, która dopingowała MVP turnieju, czyli swojego siostrzeńca - Szymka.

Kilkanaście miesięcy później..

- Nie wiadomo, czy będziemy żyli długo i szczęśliwie. Wiem jedynie, że kocham Blankę, moją żonę, matkę mojego przyszłego dziecka, które urodzi się już lada moment. I wiem, że dużo mnie to wszystko nauczyło. To by było na tyle, widzimy się w następnym odcinku "Siatkarskiej wywiadowni". A nie, przepraszam - to już ostatni odcinek. Niesamowicie szybko to zleciało. Dzięki Klaudii mogłem zrobić swój program, pokazać go tak szerokiej publiczności i zgłębić tajemnice wielu siatkarzy, moich przyjaciół, w tym także i mnie. Kochani, nigdy się nie poddawajcie. Walczcie o siebie, swoje pragnienia, marzenia i cele. Uda się to, jeśli tylko będziecie chcieli. Do zobaczenia na siatkarskim parkiecie z moją wspaniałą drużyną młodzików.

Schodzę ze studia z uśmiechem na twarzy. Przytulam Blankę, gładzę jej brzuch.

- Hop, hop maluchu. Czekamy na Ciebie z mamą! Może tak byś już powoli zaczął się wybierać na ten głupi świat?

- Ty jesteś głupi! Fabiś, nie słuchaj taty, jeszcze chwilę tam posiedź. Byleś był zdrowy - uśmiecha się i przytula mnie mocniej.

Razem wychodzimy z budynku, dziękując po drodze ekipie z którą pracowałem. To były niesamowite miesiące, których nigdy nie zapomnę.

Wkładam wózek do bagażnika, uprzednio pomagając Blance wsiąść do auta. Przypadkowo uderzam jej kolano drzwiami.

- Ałć! - krzyczy tak, że spokojnie na drugim końcu miasta ktoś ją usłyszy.

- Przepra.. Blanka, ty to poczułaś?!

Odskakuję jak poparzony. Zaczyna wracać jej czucie w nogach! Oboje zaczynamy płakać ze szczęścia. Przytulam ją najmocniej jak umiem.

Fakt, nie zaczęła chodzić, ale dla nas to i tak wielki cud, że znów pojawia się nadzieja na przywrócenie władzy w nogach.

_________________________________________________

AAAA, to już koniec! Nie mogę się pozbierać!
Cholera przepłakałam dobrą godzinę.. Nie wiem jak ja bez Was przeżyję..
To była ostatnia część wywiadowni. Ostatnia część blogowej kariery. Tym razem nie będzie wielkiego welcome back, ale wiem, że to, co tu zyskałam i tak pozostanie prywatnie.
Dziękuję każdemu, kto choć raz przeczytał jakikolwiek mój rozdział - czy tego, czy innego opowiadania.
Nie mam pojęcia i nie odpowiadam za ten rozdział. Napisałam i ani razu go nie przeczytałam, bo nie daję rady.. Za dużo emocji póki co.
Nie umiem pisać zakończeń. Nigdy mi nie wychodzi..
Więc po prostu -

KOCHAM WAS, DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKO.

Na zawsze wasza ~ Kinsey.

sobota, 30 maja 2015

Część 9.

Wciąż widzę ten jej smutek w oczach. I nie umiem wymazać tego z pamięci. Boję się, że kiedy znów się zobaczymy nie będę umiał pozostać choć troszeczkę obojętnym, nie pamiętać o tych bliznach które mi pokazała.

To nie tak, że ja chcę być obojętny. Chodzi o to, że od razu chciałbym całować, ukoić ból. A wiem, że tego zrobić już nie mogę, bo za późno.

Mija kilka dni. Ja ciągle myślę o wszystkim. Wracam do Łodzi i plątam się po mieście jak głupi. Trafiam przypadkiem na Klaudię.

- Cześć - uśmiecham się w jej kierunku.

Przecież i tak się znamy. Nie ma sensu uciekać.

- Hej - przystaje koło mnie, ale jednak nie zmienia nawet wyrazu twarzy.

- Jak program?

- Jutro emisja.

- O proszę, dopiero?

- Tak.

- O której?

- O dwudziestej.

- Skręciliście materiał? - próbuję podtrzymać rozmowę.

- Jak widać. Skoro ma być publikowany, to jest skręcony. Inaczej jeszcze byśmy czekali.

- Cieszę się. I już nie mogę się doczekać tego.

- Fajnie. Jeszcze coś? Śpieszę się.

- Nie, leć. Dzięki za wywiad wtedy. No i ten.. - drapię się po brodzie - przepraszam.

- Za co?

- Za to, że byłem niemiły. Po prostu byłem przekonany, że na mnie lecisz. A ja dość mam już tego typu zachowań.

- Spoko, na razie.

I odchodzi. A ja stoję i się zastanawiam, jak naprawdę było. Czy teraz zwiała, bo faktycznie się śpieszyła, czy próbuje ograniczyć jak najbardziej kontakt ze mną. No ale przecież i tak raczej nie będziemy się więcej w życiu spotykać, to co jej za różnica? Macham bezradnie ręką sam do siebie i idę dalej. Przysiadam w jednej z kawiarni, zamawiam espresso i wyciągam książkę. To jeden z nielicznych dni, kiedy wychodzę na miasto i mogę od tak, bez pisku i wrzasku posiedzieć. Opadła już cała wrzawa związana z tym, że mnie nie ma na boisku, więc i niewiele osób już o mnie pamięta.

Przez ostatnie kilkanaście dni starałem się pracować i poświęcać całkowicie temu, co robię. Przez to też nasilają się bóle rąk, nóg i kręgosłupa. Czasem nie da się nawet wysiedzieć, więc coraz częściej zmuszony jestem do leżenia. Ten dzisiejszy dzień.. z rana po prostu poczułem, że będzie wyjątkowy. Jeszcze nie wiem czemu, ale czemu nie.

Zaczytany w "Dream Team" popijam spokojnie małą czarną, aż ktoś zaczepia mnie, stukając w ramię.

- Stary, zmieniasz dyscyplinę? - słyszę znajomy głos.

- Wolę na kosza, niż na nogę, tam przynajmniej coś się dzieje - śmieję się i odwracam przybić piątkę. - Co ty tu robisz?

- No wiesz, bywa się to tu, to tam.. A tak serio to przyjechałem z Anią na zawody. Ona mnie wspiera na meczach, ja mogę ją na zawodach. Wolne? - wskazuje krzesło obok mnie.

- Dla Ciebie, to zawsze zajęte - śmieję się.

- Wroniak, ty się nie zmieniasz. Zupełnie. No dobra, opowiadaj co tam słychać w łodzkim świecie.

- A no niewiele. Na pewno nie tyle ile w monachijskim.

- Lepiej już? Rehabilitacja widzę, że dużo dała?

- No, pewnie że tak,

- Wracasz na boisko?

- Nie - spuszczam głowę. - A ty? Idziesz po króla strzelców Bundesligi?

- Ba, oczywiście. I Ligi Mistrzów i Pucharu Niemiec. Wszystkiego!

I tak z Lewym spędzam kolejną godzinę. Po czym płacąc rachunek, wychodzimy na miasto. Dawno się nie widzieliśmy, więc rozmowa ciągnie się w miarę płynnie. Znów wygłupiamy się jak za starych, dawnych czasów.

- Nie chcesz przypadkiem zjawić się na jakimś meczu? Wiesz, że zawsze znajdzie się jakiś bilet dla Ciebie. No i dla Blanki, jakby chciała.

- Wiesz.. Na pewno kiedyś skorzystam. Ale póki co praca. Wiesz, dzieciaki wdzięczne, ale potrzebują dużo uwagi, więc kiedy nie jestem na zajęciach, to odpoczywam.

Ale w myślach oczywiście bardziej przetrawiam uwagę o Blance. Dopiero ogarniam, że przecież on nie wie o tym, że się rozstaliśmy. Nie pytał, ja nie opowiadałem. I wszystko jasne. Niemniej jednak postanawiam zostawić w spokoju jej temat. Przecież teraz wszystko może się zmienić.

Umawiamy się na wieczorne piwo, a ja zmywam się na zajęcia z dzieciakami. Tego dnia Szymon wyjątkowo się starał. Każdą piłkę przyjmował, rozgrywał czy atakował z niebywałą precyzją. Aż dziw brał, że to ten sam chłopak, który kilka lekcji temu ledwo sobie radził z odbijaniem piłki.

- Szymek, brawo! Wielki postęp! Co się stało, że tak nagle, w jednej chwili załapałeś wszystko? - zaczepiam go pod koniec.

- Wie Trener, staram się bardzo. Chcę być kiedyś tak dobry, jak trener! I taki duży, więc proszę mamę, żeby dawała mi dużo mleka. No i ćwiczę codziennie z ciocią Blanką. Ciocia też już zauważyła, że dobrze mi idzie i bardzo mnie chwali. A ja lubię jak ktoś mnie chwali. Bo wtedy jeszcze bardziej się przykładam.

Jak z automatu, zaczynają mi się świecić oczy, kiedy tylko o niej wspomina.

- To świetnie, bardzo się cieszę. A co u cioci?

- Dobrze, coraz lepiej się czuje i dużo mi pomaga.

- Super. No dobra, uciekaj smyku, bo mama czeka. Do następnych zajęć.

Uśmiecham się i mu macham, patrząc jak biegnie w kierunku swojej rodzicielki. Naraz bierze mnie nostalgia. Sam chciałbym mieć w przyszłości takiego malucha. Tylko.. Nie mam z kim go mieć.

Staram się szybko usunąć tą myśl z głowy i zarzucając torbę na ramię, idę do auta.

Kiedy docieram do domu, dostaję wiadomość od Roberta, że nie da rady jednak dzisiaj się wybrać ze mną, za co mnie przeprasza, ale oferuje mi dwa bilety na najbliższy mecz Ligi Mistrzów z Barceloną w zamian. Dwa.. Taaaa, oczywiście jak zawsze musi mi przypominać. Jednak postanawiam je przyjąć, najwyżej zabiorę ze sobą Kłosa albo Włodarczyka. A w najgorszym wypadku w ostatnim momencie się wycofam i w ogóle nie pojadę.

Punktualnie o dwudziestej zasiadam przed telewizorem z kuflem piwa i włączam kanał, na którym ma lecieć "Wywiadownia". Trochę zaczynam się denerwować. W zasadzie.. Nie wiem co będzie po tym. Nie mam pojęcia czego się spodziewać. Ale już za późno by cokolwiek zmienić. Teraz tylko zależy wszystko od tego, jak ludzie to przyjmą. Biorę głęboki wdech widząc czołówkę.

- Witam Państwa serdecznie, nazywam się Klaudia Michalska i poprowadzę dla państwa program - Wywiadownia. Dziś moim gościem mężczyzna niezwykły, który po takim czasie zgodził się wreszcie wystąpić publicznie. Postaram się tak jak zawsze, wnikliwie i prawdziwie wyciągnąć wszelkie możliwe informacje. Zatem nie pozostaje mi nic innego, jak rozpocząć wywiad z Andrzejem Wroną. Andrzeju, naprawdę cieszę się, że postanowiłeś poddać się wnikliwej analizie, a przede wszystkim otworzyć przed światem. Powiedz nam, jak się czujesz?

Przypominam sobie od razu tamten dzień. Tamte emocje, uczucia. Znam to wszystko na pamięć. To dziwne jest oglądać po takim czasie coś, co zna się w każdym szczególe. Co dotyczy bezpośrednio mnie. Słyszę właśnie to chyba najważniejsze pytanie zadane przez nią wtedy.

- Czy to oznacza, że to definitywny koniec pańskiej kariery?

Odpowiadam na głos identycznie z telewizorem. I dokładnie w tej samej chwili rozdzwania się moja komórka. Telefon jeden po drugim. Wyłączam go, wyłączam telewizor. Chcę uciec. Chcę udawać, że mnie nie ma. Chcę, żebym stał się niewidzialnym. Tak jak kiedyś chciałem. Chociaż nie, teraz chcę jeszcze bardziej.

                                            ***

- Wiesz, że ten sezon w Bydgoszczy był niesamowity w Twoim wykonaniu? - widzę jednego z włodarzy Skry w moim mieszkaniu.

- Dziękuję, to miłe stwierdzenie. Proszę się rozgościć. Czegoś do picia?

- Nie, będę mówił krótko, zwięźle i na temat. Chcemy Cię u siebie. Cena nie gra roli, powiedz tylko ile, tyle dostaniesz.

- A kto powiedział, że chcę się wynieść z Bydgoszczy? Mam tu najbliższych, przyjaciół.

- Zmarnujesz się tu. Wielu Twoich kolegów też stąd wyjedzie, więc nie patrz na nich. Resztę możesz zabrać ze sobą.

- Ja naprawdę bardzo się cieszę, że taki topowy klub z Polski się mną zainteresował, ale ja jednak chyba..

- Andrzej, bardzo Cię proszę. Bądź poważny. Będziesz z powodu sentymentów siedział na dupie zamiast się rozwijać? To jedyna szansa. Więcej to się może nie powtórzyć.

- Zastanowię się.

- Wrona!

- Zastanowię się i tyle. Nie mogę nic obiecać.

- Będziesz żałował, jak tego nie przyjmiesz. Na razie.

I opuszcza moje mieszkanie. Chwilę później rozdzwania się telefon. Rzeszów.

- Proponujemy wysoki kontrakt, najlepsze warunki. Wszystko, bylebyś do nas przyszedł. Wiemy jak cenny możesz być na rynku, dlatego dzwonimy jeszcze przed zakończeniem sezonu.

- To miłe, ale muszę się zastanowić.

- Podeślę ofertę na maila. Jeśli będziesz miał jakieś pytania, sugestie, wszystko, to pisz lub dzwoń. Klub nie może też długo czekać, więc jeśli możesz..

- Odezwę się.

Cholera, chyba zaraz zwariuję. Siadam na sofie, jem kolację, telefon dzwoni po raz drugi.

- Roczny kontrakt, wysoka cena, ekskluzywny apartament w Żorach, co ty na to?

- Czy wyście już wszyscy kompletnie zwariowali? Odezwę się!

Wyłączam telefon i mam ochotę schować się pod kołdrę i nie wychodzić na mecz. Fajnie, że się mną interesują, ale nie jestem gwiazdą, żeby mieli się o mnie zabijać! A przynajmniej gwiazdą nie chcę być. Cholera, dość mam.

- Po ostatnim meczu pakuję się i zwiewam, bo zwariuję! - nakrywam się kocem i idę spać.

                                            ***

Wtedy powiedzmy, że te telefony mogły być miłe dla kogoś, kto lubi być w centrum uwagi. A ja nie lubiłem i nadal nie lubię. Po około dziesięciu minutach słyszę ciche pukanie do drzwi.

- Nosz cholera, już muszą mnie nachodzić?! - głośno myślę.

Pukanie nie ustaje, więc w końcu muszę dać za wygraną i wstaję. Patrzę przez wizjer i nogi się pode mną uginają.

- Blanka? - otwieram drzwi.

- Przepraszam.

Rzuca się na szyję, ledwo ją łapię. Mocno się przytula i czuję, że łzy ciekną jej po policzkach.

- Hej, mała, co się dzieje? Za co mnie przepraszasz? - stawiam ją na ziemi.

- Za to, że Ci nie wierzyłam. Że Cię teraz zostawiłam. Że.. Że po prostu mnie z Tobą nie było. Ja naprawdę nie chcę tak dłużej żyć. A jeszcze dzisiaj ten program.. To wszystko.. Nie jestem w stanie tego ogarnąć.

Mocno ją przytulam. Zamykam drzwi na klucz, gaszę światło w przedpokoju i idziemy razem do salonu. Siadamy na sofie, spuszcza głowę patrząc w podłogę, a ja lekko unoszę jej brodę kciukiem.

- Blanka, skarbie.. To nie tak.. Posłuchaj mnie. Nie chcę, żebyś się obwiniała. Ja chcę tylko tego, żebyś to ty mi przebaczyła. Żebyś wiedziała jak mocno Cię kocham. Że chciałbym cofnąć czas, żeby tego wypadku nie było, żebyśmy oboje byli sprawni w pełni..

- Oboje popełniliśmy błędy. Po prostu.. Andrzej, ja naprawdę próbowałam żyć normalnie. Ale bez Ciebie to się nie może udać. Nie mogę. Nie chcę.

- I nie musisz. Powiedz słowo, a zrobię wszystko co zechcesz. Bylebyśmy do siebie wrócili.

- Kocham Cię.

I już wiem, że to jest ta zgoda. Zgoda na odbudowanie. A może bardziej na zbudowanie czegoś nowego. Trwałego. Niesamowitego. Od razu zaczynam ją całować, chyba po raz pierwszy w życiu czuję się tak wspaniale. To jest to za czym tęsknię od tylu miesięcy. Tamten pocałunek w Warszawie też był magiczny, ale.. Ale to jest wreszcie to, czego oboje chcemy.

Dłużej się nie zastanawiając, biorę ją na ręce i kieruję się do sypialni. Nie chcę stracić ani sekundy. Bo każdy milimetr jej ciała, które kiedyś znałem doskonale, teraz wydaje się nowym terenem do odkrycia. Dodatkowo wciąż chcę uśmierzyć jej ból, więc każdą z blizn całuję czule. Tym razem ona już nie protestuje, nie ucieka jak niedawno. I dzięki temu wiem, że pokonała barierę. Że mi wybaczyła. A ja w myślach już dziękuję Bogu, że nareszcie wysłuchał moich próśb.

Na dworze zaczęło świtać, kiedy się budzę. Automatycznie kieruję wzrok na miejsce obok mnie i z uśmiechem przyjmuję to, że jest zajęte. Chwilę przypatruję się jej, jak równo oddycha i jaka jest spokojna. Mocniej się do niej przytulam i całuję w ramię.

- Ej, drapiesz - mówi cichutko, jakby przez sen.

- Przepraszam. Obudziłem Cię tym? Nie chciałem.

- To dobrze, że mnie obudziłeś - obraca się na brzuch. - Przynajmniej wiem, że jesteś.

- Brakowało mi Ciebie.

- Mnie Ciebie też.

- Co będzie dalej? - pytam niepewnie.

- Nie wiem. Oboje mamy białą kartkę. I tylko od nas zależy jak ją wypełnimy. I czy wypełnimy ją wspólnie.

- Wiesz, że chcę.

- Wiem. Ale wiem też, że nie będzie nam łatwo.

- Przez najbliższe dni nie będę miał życia. Przez ten wczorajszy wywiad ciągle do mnie wydzwaniają..

- Wyjedźmy gdzieś.

- Gdzie?

- Gdziekolwiek. Byle daleko.

Całuję ją w usta, potem w dłoń, którą jeździ mi po twarzy.

- Śpij już, rano zastanowimy się nad Twoją propozycją.

Już nieraz tak robiliśmy. Pakowaliśmy się i byle dalej polecieć. Może czas zrobić to samo?

                                            ***

Stoimy na lotnisku w Warszawie przed tablicą odlotów.

- To gdzie? Tel Aviv, Madryt, Doha?

- Tam gdzie będą wolne bilety - śmieję się i idziemy w stronę informacji.

Kupujemy ostatnie dwie miejscówki do Dohy i siadamy na poczekalni. Odprawa za godzinę.

- Wiesz, że jesteśmy nienormalni? - śmieje się.

- Wiem.  Ale takie właśnie wyloty są najlepsze - całuję ją i się uśmiecham.

                                           ***

Budząc się patrzę na zegarek, widzę ósmą pięć. Sięgam po telefon, a kiedy próbuję go odblokować, przypominam sobie, że poprzedniego dnia wyłączyłem go z powodu tego upierdliwego dzwonienia. Bezszelestnie staram się wyplątać z kołdry i ubierając po drodze bokserki i spodenki, powoli idę do kuchni zrobić śniadanie.

- Widzę, że nie zapomniałeś, że kocham tosty? - całuje mnie w ramię.

- Nie zapomniałem - uśmiecham się. - Siadaj, już kończę robić, zaraz powinny być pierwsze gotowe. Kawy? Mam oczywiście brązowy cukier.

- Nawet to? - śmieje się. - Jesteś jasnowidzem, czy po prostu sam się przerzuciłeś na brązowy?

- Z przyzwyczajenia kupuję.

Stawiam przed nią kubek z parującym napojem i wyciągam dwa pierwsze tosty z tostera.

- Wiesz, myślałem nad tym wyjazdem. I w zasadzie, to nic poza pracą mnie tu nie trzyma. Zadzwonię zaraz poprosić o urlop, pakuję się i lecimy. Co ty na to?

- Nie mam nic przy sobie. No i gdzie mielibyśmy lecieć?

- Sama mówiłaś, że oby daleko. No to gdzieś daleko.

- Jesteś pokręcony - śmieje się i bierze łyk kawy.

Szybko kończymy śniadanie, ja się pakuję i wysyłam maila z podaniem o urlop z trybem natychmiastowym. Telefon zostawiam w domu i jedziemy moim autem do niej. Kilka minut później jesteśmy gotowi na to, żeby gdziekolwiek polecieć. Zakładam kaptur, kiedy parkuję pod lotniskiem. Nie chcę, żeby mimo wszystko ktoś mnie poznał. Płacę za parking na tydzień, zabieram obie walizki i kierujemy się na halę. Tam na informacji wykupujemy bilety na pierwszy lot i chwilę później zbieramy się na odprawę. Na całe szczęście nikt nas nie poznał, więc w spokoju zajmujemy miejsca i niedługo później wzbijamy się w przestworza. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie zwieję od wszystkiego na długo, ale kilka dni urlopu mi się przydadzą.

- A tak właściwie, to dokąd my lecimy? - pyta rozbawiona Blanka zaraz po starcie.

- Witamy na pokładzie samolotu Boeing 737-800, lot numer QS 7484 do Pafos - rozlega się głos w środku.

- Widzisz, lecimy do Pafos.

- A gdzie do cholery leży to Pafos? - śmieje się.

- A bo ja wiem? Byle daleko.

I tak zaczyna się ponad siedmiogodzinna podróż na Cypr. Kiedy przylatujemy na miejsce, nie mamy pojęcia co zrobić. Ani nie wykupiliśmy hotelu, ani nie znamy języka. Jednak po dłuższej chwili udaje nam się wynająć samochód, kupić mapę i dojechać do jednego z lepszych ośrodków w okolicy. Na szczęście mają jeszcze wolne pokoje, dlatego bierzemy jeden dwu-osobowy i kierujemy się na górę.

- Jak myślisz, przycichnie trochę sprawa po powrocie? - pyta Blanka, kiedy szykujemy się, żeby wyjść zjeść coś w hotelowej restauracji.

- Pewnie będzie jeszcze gorzej. Ale mnie przynajmniej się polepszy, bo przyjadę zdecydowanie wypoczęty - uśmiecham się i biorę ją za rękę.

Schodzimy na dół i zamawiamy sobie kolację.

- No nie, ty tutaj? - słyszę znajomy głos.

O cholera.

____________________________________________________________

Zabijcie mnie, a ja i tak Wam powiem, że Was kocham. Nie mam pojęcia, czy ktokolwiek tu jeszcze jest. Ale wiem, że rozdział pisałam na szybko. I że jest kijowy.
Z drugiej strony muszę dobrnąć do końca, bo inaczej nigdy tego nie skończę. A już czas najwyższy. Najprawdopodobniej będzie jeszcze jeden i epilog, choć to jeszcze nie jest pewne na 100%, bo może jakoś mądrze wymyślę, żeby zakończyć to tylko w tym jednym.
Kiedy nowe? Też bym chciała wiedzieć. Oby niedługo.
Przybywajcie mimo wszystko, miło mi będzie, jeżeli wciąż o mnie pamiętacie. Buziaki dla wszystkich i trzymajcie się!

sobota, 25 kwietnia 2015

Część 8.

- Trzymaj - kładzie przede mną kubek parującego napoju.

- Dziękuję - wzrok mam wbity w stół.

Nie umiem popatrzeć jej w oczy. Chciałem tego spotkania, tego wszystkiego, a teraz najchętniej zabrałbym się stąd i uciekł gdzieś w cholerę. W ciepłe kraje i udawał, że mnie nie ma.

- Zatem które z nas ma zacząć? Może chcesz? - siada koło mnie.

- Nie wiem nawet od czego, więc proszę. Wyrzuć z siebie wszystko co chcesz, przywal mi, ale.. - podnoszę głowę i patrzę na nią błagalnie. - Ale nigdy więcej mi nie uciekaj. Błagam, bo tego już nie wytrzymam.

Wpatrujemy się sobie w oczy. Mój Boże, mam tysiąc myśli na sekundę. W jednej chwili mam ochotę tak po prostu ją pocałować, odejść, przyjść, odwrócić się od niej, ale i przytulić. Nie wiem co robić.

- Zraniłeś mnie. Tak cholernie mnie zraniłeś - wyrzuca w końcu z siebie po dłuższej chwili. - Nawet nie wiesz ile bym dała za to, by cofnąć czas. By tego wszystkiego nie przeżyć. By nie czuć już tego bólu po Tobie. Próbowałam żyć normalnie, ale nie potrafię. Bez Ciebie to nie ma sensu. Tyle, że cała masa wspomnień i zadanych ciosów prosto w serce mnie hamuje.

- Blanka.. - łapię jej dłoń. - Tak bardzo Cię za wszystko przepraszam. Tyle, że.. Ty nie wiesz całej prawdy, sądzę, że i ja nie wiem. To wszystko, z tego co zdążyłem od Ciebie uzyskać wtedy na sali i od Szymona.. To nie jest prawda.

- Co ty pieprzysz? - momentalnie wydziera rękę z moich objęć. - Nie wmawiaj mi od razu, że wszystko jest kłamstwem!

- Uspokój się, proszę Cię. Powiedz mi, o co masz do mnie żal. Co zrobiłem nie tak, dlaczego jesteśmy w tym miejscu nie jako dwójka zakochanych wciąż w sobie ludzi, którzy ze sobą są i dzielą się wszystkim, tylko jako dwójka właściwie obcych osób?

- Andrzej.. To nie jest takie proste.

- Inaczej nie będę mógł Ci się w żadnym stopniu wytłumaczyć. A może bardziej wyprostować tej historii, którą znasz. Błagam Cię..

- Mam do Ciebie żal, że po wypadku nie chciałeś się ze mną widzieć, że zabrałeś rzeczy z mieszkania bez słowa, że potem dowiedziałam się o Anastazji, że mnie okłamywałeś i oszukiwałeś tyle czasu, że nie potrafiłeś nawet zadzwonić z głupimi przeprosinami. Proszę, wystarczy? - wyrzuciła prawie na jednym tchu, po czym wybuchnęła głośnym płaczem.

- Wiedziałem, wiedziałem, że to wszystko to jest ściema!

- Co jest ściemą? - marszczy brwi i przeciera twarz chusteczką.

- To. To wszystko co mówisz. I powiem Ci więcej, wiem kto za tym stoi. Blanka, kochanie.. Tyle razy do Ciebie dzwoniłem, pisałem, ale brak odpowiedzi. Byłem w mieszkaniu, zobaczyłem wystawione rzeczy. Twoi rodzice to zrobili. Nie chciałem, żeby to w ogóle się kończyło. Jasne, miałem i nadal mam cholerne wyrzuty sumienia o ten wypadek, ale chciałem Cię przeprosić za to. Tyle, że nie miałem okazji. Po wyrzuceniu z mieszkania musiałem wrócić do klubowego, które na szczęście pozwolili mi zatrzymać mimo wywalenia z klubu. Dużo wtedy myślałem i wielokrotnie już układałem w głowie wszystko, by znów spróbować. Ale ty wyjechałaś, nie było z Tobą żadnego kontaktu. Zmieniłaś numer, dom, otoczenie..

- Nie zmieniłam! Wyjechałam, bo nie umiałam tu żyć bez Ciebie. Z dnia na dzień było mi gorzej, że się nie odzywasz. Wtedy po tym jak zabrałeś rzeczy.. To był koniec mojego świata.

- Nie zabrałem sam rzeczy, rozumiesz? Nie chciałem tego kończyć! Blanka, cholera, otwórz te oczy. Zobacz to wszystko, to nie z mojej winy! W szpitalu próbowałem nie raz Cię odwiedzić, potem później w mieszkaniu, pracy, wszędzie. Zero. Więc zrozum mnie wreszcie. Okej, o Anastazję możesz być zła.. Tyle, że to bardziej skomplikowane.

- Co tu skomplikowanego? Znalazłeś u niej pocieszenie. Jak ty tak właściwie mogłeś? To ohydne! - odsuwa się ode mnie jeszcze bardziej. - Ona ma czterdzieści lat, człowieku, co ty masz z głową? Lubisz pukać starsze laski? Trzeba było się w ogóle ze mną nie związywać, skoro już przed wypadkiem się z nią zadawałeś.

- To nie jest tak.. - głośno oddycham próbując tym zbudować sobie jeszcze trochę czasu na mądre skonstruowanie historii z Anastazją.

- Nie tak? To jak? Proszę, słucham.

Czas powrócić do pierwszego spotkania z nią i opowiedzieć to wszystko Blance. Dziś albo nigdy. Może chociaż to jak wyrzucę z siebie, będzie mniejszym ciężarem..

                                                 ***

- Dzień dobry, jestem Anastazja, wasza.. motywatorka, że tak to ujmę.

Nieco starsza od nas blondyneczka kręci się po hali. Próbuje zagrzewać do walki, coś mówić, ale większość z chłopaków, w tym ja ma raczej w dupie jej słowa, a skupia się na jej wyglądzie.

Później wyszło, że jest piosenkarką, a klub zatrudnił ją rzekomo, by pracowała z nami nad samokontrolą, motywowaniem siebie w trakcie meczu i skupieniem. Skupiać to my się nauczyliśmy, ale chyba na jej tyłku.

- No dobrze, teraz zamknij oczy, co widzisz? - spytała na jednej z prywatnych sesji przedmeczowych.

- Hmm, mam być szczery?

- Byłoby miło.

- Ciebie. W za małej spódnicy - śmieję się.

- Nie wiem, czy to miało być wredne, ale skup się na czymś innym z łaski swojej. Mecz masz za chwilę.

- Sorry, ale nie jestem w stanie, kiedy paradujesz tu w tych swoich kusych strojach. - otwieram oczy. - Zresztą nie tylko ja.

- Ogarnij się. Wdech. Zamknij te oczy znowu, weź się w garść. Pomyśl o swoim marzeniu, pomyśl o tym, jak mógłbyś je spełnić. Że tylko poprzez wygrywanie kolejnych meczy będziesz w stanie się do tego przybliżyć.

- A ty? Jakie masz marzenie? - pytam z przymkniętymi jedynie powiekami.

- To istotne?

- Tak. Skoro ja mam siebie motywować, to muszę wiedzieć co ty sobie tam myślisz.

- Chcę wyjechać za Ocean, zrobić tam karierę i odnieść sukces.

- Motywator z Ciebie słaby, także nie wróżę Ci kariery jak w amerykańskim śnie - znów cicho się zaśmiewam.

- Śpiewam kretynie, wiesz? I to całkiem dobrze.

Pokazuje próbkę swoich możliwości, a ja całkowicie odlatuję. Faktycznie laska ma nieziemski głos, do tego wygląd też całkiem, całkiem. Wiek.. W sumie nie wiem, nie pytałem, ale obstawiam lekko po trzydziestce. Także mogłaby coś zdziałać.

                                               ***

Chwilę potem miałem mecz, wygraliśmy, wszystko było super. Ale od tego czasu nasze rozmowy stały się inne. Bardziej prywatne niż oficjalne, a mnie się to podobało. Doprowadziło to do tego, że spotykaliśmy się po pracy, a raz spotkanie zakończyło się w łóżku. Wszystko to na zgrupowaniu.

- Straciłem głowę, przyznaję. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałem ile ma lat i jakie plany wobec mnie. Owinęła sobie mnie wokół palca. Potem szantażowała, że jeśli przestanę się z nią spotykać, ona zrobi miazgę z kadry, jak i ze mnie samego. Znała wszystkie nasze tajemnice - prywatne i te kadrowe. A tego nie chciałem. Wiem, to idiotyczne. Ostatecznie wysłałem ją do Ameryki, opłaciłem mieszkanie w zamian za spokój. Po wypadku zobaczyłem się z nią raz. Ale wtedy zrozumiałem, że nigdy więcej. Rozumiesz już? Nigdy jej nie kochałem. To był tylko seks. Na początku po pijaku, wykorzystywała momenty mojej słabości, a potem to było odrażające kiedy pijany nie byłem. Każdego poranka po takim czymś miałem ochotę zdzierać sobie skórę pumeksem. Do dziś czuję do siebie wstręt. To jest niewybaczalne. Tyle, że zobacz, to już zamknięty rozdział. To było dawno, dziś jestem kimś innym. Dziś..

- Pieprzysz. Przestań pieprzyć. Nie chcę tego słuchać. Jak długo mnie zdradzałeś?

- Nie zdradzałem.

- Błagam Cię, kurwa, bo zaraz nie wytrzymam i Ci przyłożę. A co to było, jak nie zdrada do cholery? Pukanie starszej laski dla satysfakcji? - wstaje poirytowana.

- Dla kadry. I dla tego, żeby wszystko..

- Och, błagam Cię. Przestań robić z siebie bohatera, który obronił kadrę.

- Nie robię. Chcę tylko, żebyś zrozumiała, że to za mną. Wtedy, okej, skrzywdziłem Cię. Ale teraz minęło tyle czasu. Jesteśmy innymi ludźmi. Możemy rozpocząć nowy rozdział. Zobacz, jak bardzo Twoi rodzice u nas namieszali. To przez nich się rozstaliśmy, to oni stanęli na naszej drodze do szczęścia.

- Przestań Wrona, to już jest nienormalne. Nie zrzucaj winy na moją rodzinę. Jesteś co najmniej chory w tym momencie, jeśli oskarżasz ich o wszystko. To nie oni pukali Anastazję Wspaniałą. Prędzej czy później to by się rozleciało. I tak właściwie, to nie wiem właściwie czemu ja tu jeszcze z tobą przesiaduję.. - idzie w stronę okna.

- Całej winy nie zrzucę nigdy, ale oni dodali cegiełkę. Czemu jesteś tu? Bo wiesz, że mam rację. I wiesz, że mnie kochasz, a ja Ciebie..

Podchodzę do niej i staję za nią. Nie dotykam jej, ale czuję woń perfum. Lekko przybliżam swoją twarz do jej włosów. Chciałbym ją objąć, zrobić cokolwiek więcej. Ale wiem, że nie mogę, że to jeszcze nie ten czas. Opieram moją głowę o jej i spokojnie oddycham. Na tyle mogę sobie pozwolić.

                                           ***

Patrzymy w dal, błogo, jakoś inaczej jak do tej pory.

- Wiesz Andrzej, mam czasem takie wrażenie, że ty to mnie nie kochasz.

- Ciebie to już zupełnie coś popieprzyło, prawda? - ściskam ją mocniej w pasie.

- Nie, naprawdę. Czuję to w środku. To już nie jest to co między nami było.

Ściąga moje dłonie ze swoich bioder.

- Nie chcę się tak czuć, ale tak się czuję i co mogę na to poradzić? Coś w środku mi tak podpowiada, że nasze drogi niedługo się rozejdą. A ty coś przeskrobałeś.


Chwilę później obraca się do mnie przodem i patrzy prosto w oczy.

- Powiedz mi, proszę. Co się dzieje?

- Nic.

- Nie graj przede mną. Nie lubię, kiedy to robisz. Nie chcę, byś był tym Andrzejem Wroną - siatkarzem i celebrytą. Chcę żebyś był tym moim Andrzejem Wroną.

- Kocham Cię i twoje przeczucie robi sobie z nas teraz żarty.

- Wiesz, że jeśli coś przeskrobiesz, nie masz co liczyć na szybkie wybaczenie, prawda? Więc wolę teraz się dowiedzieć i to przetrawić niż na przykład po ślubie. O właśnie, może.. - urywa w pół zdania.

Wciąż nawet nie jesteśmy zaręczeni.

- Przepraszam. Andrzej, kocham Cię najmocniej na świecie. Nie zrób nigdy żadnego głupstwa, bo nie wytrzymam bez Ciebie.

I już wiem, że mogę jedynie ucałować czubek jej głowy, na nic więcej mi nie pozwoli. Na nic zdadzą się tłumaczenia. Ona musi mnie czuć. Czuć moją fizyczność. Dopiero wtedy mogę zrobić cokolwiek innego.

                                                ***

- Miałaś wtedy rację.. - udaje mi się wreszcie wydusić coś z siebie.

- Wtedy?

- Wtedy. Jak staliśmy przy oknie, a ty powiedziałaś, że coś jest nie tak. To wtedy był ten kryzys z Anastazją. Chciałem Ci powiedzieć. Ale wiedziałem, że ode mnie odejdziesz. A tego za nic w świecie bym nie przeżył.

- Przeżyłeś.

- Ale nie chcę tak żyć. Bez Ciebie moje życie nie ma sensu. Blanka, naprawdę nie umiem dłużej tak funkcjonować. Nie chcę. Nie mogę.

Odwraca się do mnie przodem.

- Ja też nie.

- To dlaczego nie możemy do siebie wrócić, tak po prostu?

- Bo twoje ciosy zostały zbyt głęboko zadane. Spójrz, nawet jeszcze mam fizyczne dowody na to.

Podciąga rękawy, widzę jej ślady po cięciach. Chwilę potem odchyla bluzkę przy szyi, widzę kolejne rany. Niektóre zapewne zostały po wypadku, ale niektóre są zrobione przez nią. Kolejne pokazywane blizny bolą mnie na odległość. Pozwalam sobie na to, żeby przejechać po tej, którą ma z tyłu na szyi. Lekko muskam to miejsce, a ona automatycznie odchyla głowę.

- Blanka, Boże, nigdy w życiu nie chciałem Cię doprowadzić do takiego stanu. Wybacz mi, pozwól mi zająć się Tobą - błagalny ton wydostaje się z moich ust.

- Myślisz, że mi łatwo przyszło pokazać Ci to? W ogóle się z Tobą spotkać?

- Nie. Ale myślę, że możesz to wszystko zmienić. Wystarczy jedno słowo.

- Nie potrafię. Jeszcze nie teraz. Potrzebuję czasu i przestrzeni.

- Dam Ci wszystko. Jeśli tylko mi obiecasz, że..

- Nic Ci nie obiecam. Czegokolwiek byś tu nie wstawił. Bo nie wiem nawet co będzie jutro. Nie wiem jak to będzie wyglądać.

- Dlaczego?

- Bo każdego dnia wstaję z myślą, że to może być ostatni dzień, w którym mogę jeszcze się poruszać i dziękuję Bogu, że jeszcze mnie oszczędził i nie zabrał mi czucia w kończynach.

I opowiada mi o tym, że po wypadku cudem udało się odratować wszystko, ale każdego dnia może zostać sparaliżowana. W tym momencie mnie wbija w ziemię. I już nie potrafię dłużej stać obok bezczynnie. Biorę ją w ramiona i mocno całuję. Tak bardzo mi tego brakowało. Zapachu jej skóry, dotyku, smaku ust. Wiem, że nie powinienem, ale nie potrafię inaczej. Całuję każdą z jej blizn po cięciach, jak i tych powypadkowych, które zobaczyłem.

- Zostaw mnie dziś już, proszę. Mam wystarczający mętlik w głowie - odsuwa się ode mnie.

Wychodzi. Zabiera kilka rzeczy i zamyka za sobą drzwi. Nie wiem co będzie dalej. Wiem tylko, że na sercu jest mi dużo lżej z powodu wyciągniętych historii, ale ciężej przez te wszystkie jej ślady. Opadam ciężko na łóżko i chcę się wyłączyć, jakoś ogarnąć sobie to wszystko, co wydarzyło się dziś. Tylko nie wiem, czy potrafię.

_______________________________________________________

Nic konstruktywnego nie napiszę. Pozostają dwa do końca i szczerze nie mam pojęcia jak ja to chcę zakończyć. Ale jakoś będę musiała się zmieścić.

Całuję i do niedługiego napisania :*

sobota, 18 kwietnia 2015

Część 7.

- Wiesz coś na ten temat? - stoję w salonie Kłosa, nerwowo pijąc sok pomarańczowy.

- Niby skąd?

- Nie wiem, cholera, nic już nie wiem.

- Ale czemu akurat ja miałbym cokolwiek wiedzieć? Stary, chyba nie chcesz mi chyba powiedzieć, że mnie podejrzewasz?

Patrzę w ziemię.

- No ej, nie rób sobie nawet jaj! Nigdy w życiu bym nie mógł czegoś takiego zrobić! - podnosi głos.

- Szukam już wszędzie, ktoś musiał tu namieszać.. A o Anastazji w ogóle wiedziałeś tylko ty, Włodarczyk i ja. Nikt więcej, więc..

- Weź ty się jebnij w głowę dziesięć razy. Jaki cel miałbym albo ja, albo on, żeby nagadać takich rzeczy Blance?

- Nie wiem, mogliście nawet przypadkiem.

- Wroniak, Tobie na mózg się ten wypadek rzucił. A nie pomyślałeś może o samej pięknej?

- O czym ty w ogóle mówisz? - marszczę brwi.

- O twojej dziuni. Anastazja byłaby do tego zdolna.

- Jest nienormalna, okej, ale potwora z niej nie rób!

Nie wiedzieć czemu, poczułem potrzebę bronienia jej. Gdzieś coś siedzącego we mnie właśnie tak mi kazało. Cholerne coś.

Wkurzony zgarniam kurtkę i w drzwiach bez słowa mijam się z Olką. Nie chce mnie na szczęście zatrzymać, więc przyspieszając kroku kieruję się do auta.

Wrzucam na tylne siedzenie wszystkie rzeczy i z hukiem wsiadam. Chwilę później silnik budzi się do życia, a ja z piskiem opon odjeżdżam. Kieruję się przed siebie, nie mam siły ani ochoty myśleć. Głośna muzyka, to pomaga się odstresować.

Docieram do domu. Idę odpocząć, nie umiem tak funkcjonować. Myśli mnie przytłaczają z każdej strony. Nie potrafię tego ogarnąć. Nie umiem. Nie chcę. Albo chcę, ale to zbyt wiele. Rzucam się na łóżko w sypialni przy zasłoniętych roletach panuje ciemność. Może ta właśnie ciemność pomoże mi znaleźć jakąkolwiek wskazówkę.

Anastazja to zła kobieta, jasne. Ale nie odważyłaby się zrobić mi aż takiej rzeczy. Zbyt wiele i ona mogła stracić.

Tylko do jasnej cholery, kto mógł nam to zrobić?! I jak ja mam to odkręcić?!

Całe popołudnie i wieczór na zmianę leżę, wpatrując się w sufit i śpię. Chociaż tego spaniem nie można nazwać, bo wciąż nawiedzają mnie jakieś koszmary i budzę się ciągle.

Rano zbieram się, bo wpadłem na jedyny pomysł. Zmusić Blankę do rozmowy. Przecież Szymon ma dziś ze mną zajęcia. Odprowadzi go, a wtedy jej nie wypuszczę, oj nie.

Jem śniadanie, piję kawę i biorę leki. Wciąż jeszcze nie mam pełni sił, więc w każdej chwili, jeśli zapomniałbym jakiejkolwiek dawki, mogłoby mi się coś stać. Dodatkowo kilka ćwiczeń w domowej siłowni, które muszę wykonywać i byłem gotowy. Szkoda tylko, że do zajęć jeszcze tyle czasu.

Kręcę się bez żadnego sensu po centrum, jak zawsze rozkopanym. Trasę WZ budują, a na co komu ona? Nie wiem, ale czegoś muszę się przecież przyczepić. Mijam kilka wieżowców, idę przed siebie. Obmyślam co jeszcze mogę jej powiedzieć. Widząc rikszarza znów przypomniał mi się jeden z momentów, kiedy szukałem sposobu na oświadczyny.

                                                   ***

- Stary, wynajmij rikszę, pojeździjcie po Łodzi, niech Cię zawiezie w jakieś ładne miejsce, światło księżyca i te sprawy. Wynajmij grajków, niech Ci jebną na środku ruchliwej ulicy serduszko z kwiatów, świece, szampana. Zatrzymają ruch na chwilę. Wtedy ty uklękniesz, zaczniesz jakieś wstępy i jeb, wyciągniesz z kieszeni pudełeczko, a ona będzie twoja.

- Ciebie, to już Włodi doszczętnie jebie w głowę, no nie? Słońce przygrzało za mocno?

- Ej, no, o co Ci chodzi? Przecież to mega pomysł. Jakbym miał się oświadczać, to tylko tak.

- Boże, miej mnie w swojej opiece. Obyś nigdy nie znalazł żadnej wybranki. Może od razu powinienem rzucić się pod któryś z przejeżdżających wówczas aut, które postanowi się nie zatrzymać? Albo przygotować kasę na mandat za zatorowanie miasta.

- Zatorowanie? Ja wiem, że za Pawłem tęsknisz, ale bez przesady, nie wymyślaj takich słów.

- Jesteś nienormalny - kręcę głową. - Niech Ci będzie, zatarasowanie, czy inny chuj. Nie pamiętam takich drobnostek, mniejsza o to.

                                                      ***

Wracam do domu, żeby zabrać rzeczy i chwilę później ponownie przebijam się przez zakorkowane miasto. Docieram wcześniej niż powinienem, więc poświęcam chwilę na indywidualną rozgrzewkę. Powoli sala się zapełnia. Z uśmiechem witam każdego kolejnego malucha, ale wzrokiem wciąż szukam Szymona. To jedyny klucz do Blanki.

Jest i on. Pojawia się wreszcie!

- Dzień dobry Szymon, kto Cię dzisiaj przyprowadził?

- Dzień dobry trenerze, mama. O tam jest, cześć mamo - macha w kierunku wysokiej blondynki.

- A ciocia? Z którą byłeś ostatnio.

- A to tylko raz, bo mama nie mogła. Teraz mama będzie mnie odwozić.

Kurwa. Musiało tak być, no przecież, byłoby za prosto, jakby przyjechała.

- Dobrze, dołącz do grupy, zaraz zaczynamy zajęcia.

Kilka minut później dzieciaki biegają i się bawią, a ja w głowie próbuję ułożyć nowy plan.

- Weźcie teraz piłki, popróbujemy wasze nowe zdolności. Szymon, mogę Cię prosić?

Mały podchodzi do mnie posłusznie i czeka na polecenie.

- Szymek, mogę mieć do Ciebie małą prośbę?

- Jasne, o co chodzi?

- Jeśli dam Ci kartkę, mógłbyś ją dać cioci Blance? To dla mnie naprawdę ważne.

- Jasne, tak jest - składa palce jak do przysięgi.

- Dzięki. Chodź, pokażesz swoje odbicia dołem.

Kiedy mają czas na zabawę i wybrali sobie berka, swoją drogą nie wiem skąd oni mają tyle siły, żeby tyle czasu biegać, ja wygrzebuję z torby kartkę i długopis.

Szybko składam kilka zdań, proszę o wybaczenie, tłumaczę, że nic takiego nie miało miejsca i pokazuję swój punkt widzenia. Składne, to to nie jest, ale ważne, że jakiekolwiek.

Na koniec spotkania wręczam Szymkowi złożoną kartkę, a ten przenosi ją, jakby miał spełnić ważną misję.

- Tylko wiesz, nikomu nic nie wolno mówić. Tylko daj to cioci Blance i dopilnuj, żeby przeczytała, okej?

- Się rozumie panie trenerze. Misja specjalna!

Przybija mi piątkę i ucieka do rodzicielki. Ja zostaję jeszcze chwilę, żeby wyjaśnić kilku osobom jakieś kwestie i w końcu się zbieram do wyjścia.

Nastaje weekend. A ja nie mam ochoty siedzieć w domu i znowu się zamartwiać. Postanawiam następnego dnia rano gdzieś wyjechać.

Decyduję się pojechać do Warszawy. Dawno nie odwiedzałem swoich starych kątów, mieszkanie w stolicy stoi odłogiem. Nawet już myślałem nad tym, czy go nie sprzedać. Ale jeszcze tego nie zrobiłem, więc mogę się tam wybrać.

Około dziewiątej rano pakuję kilka rzeczy i zbieram się do wyjścia. Wysyłam Włodarczykowi sms-a, że przez kilka dni mnie nie będzie i ruszam.

Wyjeżdżam na jedną z pustych dróg za miasto. Naokoło jedynie lasy, łąki, nic więcej. W jednej chwili łapie mnie skurcz ręki. Bezwładnie opada na kolano, a ja jakimś cudem hamuję i drugą ręką łapiąc w ostatniej chwili kierownicę, odbijam na pobocze, by nie uderzyć w drzewo, wjechać do rowu czy też nie rozbić się na środku drogi.

I po raz kolejny czuję się jak wtedy, jak w dniu wypadku. Klnę pod nosem, próbuję rozmasować rękę, by pobudzić w niej krążenie i przywrócić czucie. Ale w głowie wciąż migają kolejne wspomnienia.

                                                   ***

- Blanka, Blanka, nie zasypiaj. Kochanie, proszę. Patrz się na mnie. Przepraszam, ja naprawdę nie chciałem. Nie zrobiłem tego specjalnie. Proszę, nie umieraj. Ktoś nam pomoże, na pewno.

Nie mogę się ruszać, chyba coś mam połamane, ale nie chcę nawet sprawdzać co. Zresztą, pieprzyć teraz to co mi jest. Ważne, by Blanka z tego wyszła.

- Kochanie, proszę. Chciałbym Cię złapać, ale nie mogę. Nie mam jak zadzwonić, bo się nie mogę ruszać, ale na pewno zaraz ktoś zadzwoni na pogotowie. Nic się nie martw.

Jak na zawołanie słyszę sygnał. Mogę się domyślać, że to karetka lub policja. Słyszę głosy, czuję, że zaczynają akcję ratunkową.

- Tutaj, weźcie ją.

- Dobra, udało się, mamy go. Chyba ma coś połamane, ostrożnie! - głos ratownika jest strasznie irytujący.

- Zostawcie mnie, ratujcie ją! - krzyczę.

- Dawaj tutaj te nosze. Usztywniona szyja i kręgosłup, ale i tak trzeba uważać, żeby żadne przesunięcie się nie dostało. Niżej, kurwa, dociera cokolwiek do Ciebie?! - ratownik numer dwa włączył się do akcji.

- Czy wy w ogóle mnie słuchacie? - jestem całkowicie poirytowany.

Przecież mieli ratować Blankę, nie mnie. To nie jest takie trudne do zrozumienia, no do kurwy nędzy.

- Nieprzytomny, podejrzewamy wstrząs mózgu, uszkodzenia kręgosłupa i kończyn, być może jakieś wewnętrzne uszkodzenia.

- Halo, słyszy mnie ktoś?

Olewają to, czyli jednak nikt mnie nie słyszy. Zabierają mnie i wiozą.

- Załatwcie helikopter. Może być potrzebny, żeby lecieć od razu do Warszawy po wstępnych badaniach.

- Oczywiście.

Dopiero wtedy rozumiem, że ze mną jest źle. Ale co tam ja, nadal chcę wiedzieć co z Blanką. Ale tracę siły, nie wiem co się dzieje i robi się ciemno, nie ma już nawet wyobrażeń.

                                                   ***

Szybko chcę o tym zapomnieć. Jednak jest to tak silne, że jeżeli cokolwiek dzieje się na drodze, automatycznie mam to przed oczami. Widzę to wszystko, pamiętam.

"Śnią mi się sny w których jestem sam, bo ci którzy mnie kochają, nie chcą mnie już znać."

Łzy same ciekną z oczu, bo nie umiem sobie z tym poradzić. Nie wiem co dalej robić, nie wiem co czuję i co powinienem robić. Życie staje się coraz trudniejsze i ja nie umiem już stawiać mu czoła.

Po jakimś czasie wyjeżdżam z pobocza, usiłuję się zebrać. Najbezpieczniej jak potrafię, jadę i słuchając muzyki oddalam od siebie wszystkie złe myśli.

Uchylam lekko okno, chcę zaczerpnąć świeżego powietrza. To mi pomaga, to jest to.

Po jakimś czasie dojeżdżam do Warszawy. Wjeżdżam w swoje miasto, tu, gdzie jest moje miejsce. Nie irytują mnie warszawskie korki, nie mam pretensji o pracujących drogowców. To jest nieodzowna część tego miasta. Mojego miasta.

Powoli przejeżdżam kolejne ulice, patrzę na zmiany, obserwuję wszystko dokładnie. Trochę jak dziecko, które stara się zapamiętać coś lub przypomnieć sobie, jak mówili o tym jego rodzice, a ono dopiero coś widzi. To tak niesamowite doświadczenie.

Okej, może i Łódź dla jednych jest fajna, dla drugich beznadziejna, a Warszawa to już kompletnie dla większości tragiczna, ale oba miejsca lubię. Łódź jest moim domem teraz, Warszawa była nim przez tyle lat i właściwie ciągle jest.

Podjeżdżam pod mój blok, nic się nie zmieniło. Ciągle wszystko jest takie samo. Powoli wysiadam z auta i przemierzam dystans do drzwi. Z kieszeni wyciągam klucze i patrzę na breloczek przy nich. Tak, po raz kolejny przed oczami mam Blankę.

                                                   ***

- Ty to już świra z tymi breloczkami masz, wiesz? - śmieję się, kiedy widzę kolejny, nowy w jej kolekcji.

Tym razem w kształcie niezidentyfikowanego zwierzęcia.

- Ty sobie grasz, a ja zbieram breloczki, coś Ci nie pasuje?

- Tak. Powinnaś zbierać na przykład moje koszulki albo trofea - uśmiecham się.

- Oj kochany, szkoda tylko, że takich nagród, to ty prawie nie dostajesz, więc co ja mam kolekcjonować? - wystawia mi język.

- Wredna jesteś.

- Ty też kotku, ale jakoś z tym sobie radzę - całuje mnie. - Zobacz, a ten? Jak Ci się podoba?

Oglądam dokładnie z każdej strony. Ręcznie wykonany, dopracowany w każdym szczególe. Breloczek z moją podobizną.

- No proszę, proszę. Co my tu mamy? Jednak coś związanego ze mną można tu znaleźć.

- Mówiłam Ci już kiedyś, że umiem zaskakiwać.

- I bardzo mnie to cieszy - mruczę jej do ucha. - A teraz z łaski swojej, zaskoczysz mnie swoim talentem kucharskim, czy kolację pominiemy i wypróbujemy powiedzmy, talent Twojego łóżka?

- Jestem zdecydowanie za tym drugim.

                                                  ***

Uśmiecham się na to ostatnie, a w ręce wciąż ściskam breloczek podarowany przez nią. Ten sam, który wtedy oglądałem.

Jednak powracam już z myślami na ziemię i wystukuję kod na domofonie. Działa, więc całkiem nieźle. Wsiadam w windę i wciskam piąte piętro. Czuję ten charakterystyczny zapach.

Słyszę klik i już drzwi się otwierają. Powoli wychodzę i kieruję się do swojego mieszkania. To takie.. Dziwne właściwie. I ekscytujące zarazem. Bo nie wiem co tam zostanę, czy coś się zmieniło. Dostęp przez jakiś czas mieli moi rodzice i Kłos, a sam jakoś nie dopytywałem co się tu działo.

Powoli przekręcam klucz i naciskam klamkę.

Od wejścia czuję znajomy zapach, który odurza mnie zupełnie. Mój Boże, to jej perfumy. Tylko.. Jak?! Przechodzę przez przedpokój.

- Wiedziałam, że uciekniesz do Warszawy. Że będziesz szukał tutaj swojej ucieczki i nowych pomysłów - słyszę jej głos za plecami.

- Ale.. Jak? Ty? Tutaj? Czy ty.. ?

- Przyjechałam tutaj, wciąż mam klucze, zapomniałeś?

- Mówiłaś, że nie chcesz mnie znać. Że mam spieprzać. Blanka, zgubiłem się.

- Szymon nie chciał mi wczoraj odpuścić. Musiałam przeczytać Twój list. Ja też się zgubiłam. Ale.. Ale chcę się odnaleźć. Tyle, że wiedziałam, że tam nie dam rady. I postawiłam na Warszawę. Stwierdziłam, że zrobisz to samo. Nie pomyliłam się.

- Ja.. Nawet nie wiem od czego zacząć. Boże, Blanka, tak bardzo mi Ciebie brakowało.. - podchodzę ją przytulić.

- Czułości zachowaj dla siebie - odsuwa się. - Potrzebuję rozmowy, nie Twojej fizyczności.

Ciągle jestem w szoku.

- A co, gdybym nie przyjechał?

- Nie rozmawialibyśmy. Spędziłabym weekend w Warszawie i wróciła.

- Dobrze, że jednak jestem.. Możemy usiąść? Nie mam nic do picia tutaj, dawno mnie tu nie było..

- Zrobiłam małe zakupy. Idę zaparzyć kawę. A potem czas, żeby wreszcie wszystko raz na zawsze wyjaśnić.

W głowie mam największy mętlik życia.


__________________________

A do końca już tylko 3.
Powinnam je napisać póki dostałam weny i uciec w cholerę, bo straciłam już wszystko w tej historii, co miało być.. Sorka.

Kocham Was wszystkich, którzy jeszcze czytają te wypociny.
Całuję.

piątek, 20 marca 2015

Część 6.

Nie żebym narzekał, ale ona była mega chłodna, powiedzmy.. Profesjonalna. A to nowość. Zatem odpowiedzi na jej pytania nie sprawiały mi trudności. Wszystko gładko przeszło.

- Zmieniły się teraz Twoje upodobania, styl bycia?

- Wszystko ulega zmianom. A już szczególnie po takim wypadku. Życie się przewartościowuje w ciągu chwili. Szuka się odpowiedzi na nigdy nie zadane światu pytania, próbuje zrozumieć to co się wydarzyło. A ostatecznie i tak nic z tego. Zostaje się wtedy w takim zawieszeniu. I czy się chce, czy też nie, trzeba się zmienić. Czy na lepsze, czy na gorsze.. Cóż, to już pozostawię do oceny osobom, które miały wówczas ze mną do czynienia.

                                                       ***

- Kurwa, gdzie te pieprzone spodnie? Czemu to wszystko tak komplikujesz? Na co mi tu sprzątasz? I tak dupy stąd nie ruszam, nie mam co robić!

- Wroniasty, wyluzuj wreszcie i nie daj się zwariować. Leżą na miejscu. Ja Ci tylko pomagam, a ty i tak masz pretensje - Olka zaplata ręce na piersiach i opiera się o blat szafki.
- No cieszę się, super, fajnie, ale ja i tak się stąd nie ruszam. To co poza sprzątaniem mam robić?

- Leżeć. Odpoczywać.

- Błagam Cię, zaraz zwymiotuję już tym.

- Czytaj książki.

- A co, wróciłem się do podstawówki?

- Nie, wyobraź sobie, że dorośli ludzie także czytają książki. To Ci dopiero niespodzianka, prawda? - 
drwi ze mnie.

- Oj dobra, już.

- No co, przecież ja Ci nic takiego nie mówię.

- Wiesz, jak bardzo mam tego dosyć.. Nudzę się tu i już szczerze? Wolałbym umrzeć.

- Wypluj to stwierdzenie. Nawet nie wiesz ile wysiłku włożyli lekarze, żeby Cię odratować.

- Nie musieli.

- Tobie już naprawdę na mózg padło. Przyślę Ci psychiatrę do domu, może Ci pomoże.

Z dołu słychać klakson.

- O, Karol już jest. Uciekam. Zakupy zrobione w lodówce leżą, zmywarka powinna być zaraz do 
wyciągnięcia. I błagam, korzystaj z wózka, bo inaczej zawału kiedyś dostaniemy. Buźka.

Całuje mnie w policzek, bierze w pośpiechu swoją ramoneskę i wychodzi.

Jak się wtedy czuję? Jak ostatni dupek, który nie potrafi docenić tego, co inni dla niego robią. 

Dlaczego? Bo sam nie umie zrobić niczego dla nich.

Biorę telefon i widzę wiadomość.

- O kurwa - tylko tyle wydostaje się z mojego gardła widząc nadawcę sms-a.

To Anastazja. Ona. Jedyna.

- Chciałabym się z Tobą zobaczyć. Ja wiem, że to wszystko za nami, że nie chcesz mnie znać, że w ogóle.. Ale proszę, chcę Cię spotkać, wiedzieć co i jak po wypadku. Nie mogłam wcześniej. Nie miałam odwagi. Proszę. Zrób to. Ostatni raz dla mnie. A.

Nie wierzę w to co czytam. Mieliśmy się już nigdy więcej nie spotkać, obiecała mi to. Wyjechała gdzieś za Ocean, robiła dalej muzyczną karierę. Tylko miała się nie wpieprzać w moje życie! Ale z drugiej strony teraz nie mam Blanki, a ona chce się niezobowiązująco spotkać. Może.. Bo..

- Znasz adres, siedzę całe dnie w domu, więc dzień i godzina dowolne.

Waham się, czy wysłać.. To może znów wiele zmienić. Może jednak potrzebuję takiej terapii? Może gdzieś tam podświadomie za nią tęsknię? Trudno, niech się dzieje co chce. Poszło.

Długo na odpowiedź nie czekam, bo już kilka sekund później słyszę piknięcie telefonu.

- Niesamowicie! Lecę! A.

I tak oto powrócił temat Anastazji. Osoby, która zna mnie najlepiej, ale i zarazem spieprzyła mi życie.

                                                  ***

- A co powiesz na temat trenera Antigi, czy już powiedziałeś mu o swojej decyzji?

- Temat reprezentacji jest daleki. Kiedy zaczną się rozmowy będziemy dyskutować o moim ewentualnym powrocie. Chociaż nie sądzę, by udało mu się przekonać do tego, żebym wrócił.

- A czy ktoś z bliskich wie o tym? Jak na to zareagowali?

- Wspierają mnie, jak już mówiłem zawsze to robili.

Chwilę jeszcze toczy się rozmowa, ale ja myślami jestem przy tamtym, ostatnim spotkaniu z 
Anastazją.

                                                   ***

- Witaj - nic dziwnego i innego, jak zawsze chłodne powitanie.

- Cześć - odpowiadam nieśmiało.

Lustruję ją z góry na dół, patrzę na to, co doskonale znam. Czuję woń jej perfum.

- Nie zaprosisz mnie do środka?

- Przepraszam. Wejdź.

Przepuszczam ją i sam kieruję się do salonu.

- Dużo się tu nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty - przejeżdża delikatnie dłonią po starym regale.

- Niewiele.

- A ty? Co z Tobą?

Siadam na kanapie, wzrok wbijam w podłogę.

- Żyję.

- To widzę, a coś więcej?

- Co mam ci powiedzieć?

- Prawdę najlepiej.

- Jest źle, po prostu.

- A Blanka? - siada bliżej.

- Nie ma jej.

- Boże, jesteś irytujący.

- Anastazja, proszę Cię no. Czy ty oczekujesz, że zrobię Ci tu wywód, że opowiem Ci wszystko ze szczegółami? To się mylisz. To był przypływ emocji, że pozwoliłem Ci tu przylecieć. Nie powinniśmy się widywać. Nie po tym co było.

- Daj spokój, okej? Traktuj mnie jak przyjaciółkę. Chcę Ci tylko pomóc! - unosi się gniewem.

- Pomóc? Czy ty siebie słyszysz? Po tym jak perfidnie mnie wykorzystałaś, zabrałaś mi kasę, godność, rozwaliłaś mi związek dalej mam uważać Cię za przyjaciółkę?

- Andrzej, nie będziemy tak rozmawiać. Sam chciałeś kupić mi to mieszkanie, sam zgodziłeś się na ten układ, ja Cię nie zmuszałam!

- Masz czterdzieści lat, potrafisz manipulować ludźmi.

- Jesteś chamski.

- To Ci nowość. Przyleciałaś, widzisz, że żyję, że funkcjonuję. Wystarczy?

- Owszem. Zmieniłeś się. Cześć.

Wstaje i wychodzi. I to mogę uznać za koniec. Koniec tej patologicznej historii, chorego układu i jej. Jedynej. Anastazji.

                                                    ***

- Ostatnie już pytanie. Andrzej Wrona - gwiazda świata sportu. Czy jeszcze nam zabłyśnie?

- Sam chciałbym to wiedzieć.

- To by było na tyle. Dziękujemy państwu za dziś, widzimy się w kolejnym odcinku siatkarskiej wywiadowni. Kłaniam się, Klaudia Michalska.

I tak, jakby nic się nie stało niedawno, z uśmiechem podaje mi rękę i zbiera całą ekipę. Mówi proste 'cześć, powodzenia' i wychodzi. A to podobno ja jestem dziwny.

Trochę się jeszcze rozciągam w domowej siłowni i z kanapką siadam do laptopa. Mam odpowiedź na mojego maila!

W związku z otrzymanym od Pana mailem pragniemy poinformować, że z zaszczytem przyjęliśmy pańską ofertę. Jeśli zechce Pan prowadzić zajęcia, będziemy niezmiernie szczęśliwi. Zapraszamy na spotkanie organizacyjne, by przedstawić naszą ofertę i pańskie wymagania. Data do ustalenia.

No i proszę, udało się. Od razu odpisuję, proponując następny poranek na spotkanie i zamykam komputer. Takie coś wymaga specjalnego świętowania! Zbieram się i z butelką szampana wybieram się do Kłosa, dzwoniąc po drodze do Włodarczyka

Następnego ranka szykuję się do rozmowy. Właściwie nie wiem jak się ubrać, co zrobić. Elegancko, czy sportowo - w końcu to praca związana bezpośrednio ze sportem. Ostatecznie ubieram białą koszulkę z ciemnymi spodniami, a do torby pakuję dresy. Punktualnie podjeżdżam pod budynek i kieruję się do środka. Z łatwością odnajduję sekretariat. 

- Witam, miałem się tutaj zjawić. W sprawie pracy.

- Pan? - młoda brunetka prawie zachłystuje się kawą.

- Coś nie tak?

- Ni.. ni.. nie. Zapraszam. Tędy - ledwo udaje jej się podnieść i wskazać odpowiedni kierunek.

Prowadzi mnie długim korytarzem, gdzie mijamy kilka par drzwi. Trafiamy wreszcie na te odpowiednie.

- Dziękuję - uśmiecham się.

- Nie ma za co.

Odchodzi i najwyraźniej próbuje się ocucić, bo zaczyna się wachlować, co kwituję cichym śmiechem.

- Proszę - słyszę ze środka i lekko naciskam klamkę.

- Witam, Andrzej Wrona. Miałem pojawić się w sprawie pracy.

- Ach, to pan! Wspaniale, nie mogę w to uwierzyć! Proszę usiąść.

- Dziękuję. A w co pan nie może uwierzyć?

- W to, że pan tu.. że.. och, naprawdę, to dla nas zaszczyt.

- Nie widzę żadnego powodu, by tak miało być. Chciałbym poznać warunki pracy.

I przez najbliższe kilka minut niski człowieczek z brodą tłumaczy mi wszystko, co chcę wiedzieć.

- A jeśli chodzi o wypłatę. No cóż, chciałbym panu zaproponować odpowiednio wysoką kwotę, ale po prostu nie mam na tyle funduszy - jakby się tego wstydził.

- Przepraszam, ale ja nie oczekuję tu wypłat na miarę sportowych umów. Jestem także człowiekiem, proszę o tym nie zapominać. Średnia krajowa powinna mi wystarczyć - uśmiecham się.

- Oj nie nie, nie ma mowy!

- Owszem. Proszę o taką umowę, jaką dostałby zwykły pracownik.

- Ale..

- Nie ma żadnego ale. Gdzie mam podpisać?

W taki sposób znajduję stałą pracę za dwa tysiące miesięcznie, nadal robiąc to co kocham.

Następnego dnia zjawiam się o umówionej godzinie w dresie na sali. Ostatnie instrukcje od szefa i mogę działać. Powoli zaczynają mnie otaczać dzieciaki w różnym wieku - od sześciu do ośmiu lat. Każde z nich podchodzi, wita się, jest bardzo zaciekawione. Nie miałem pojęcia, że mogą być aż tak pocieszne. Kiedy nadchodzi moment rozpoczęcia zajęć opowiadam o tym jak to będzie wyglądać, odpowiadam na pytania rodziców, ale i szkrabów. Po piętnastu minutach wszyscy przebrani w dresy gotowi są na praktyczne ćwiczenia. Zaczynam rozgrzewkę, aż słyszę trzask drzwi.

- Przepraszam za spóźnienie, Szymek zmieniaj szybko buty.

- Nie szkodzi, zapraszamy - uśmiecham się, choć nie widzę twarzy nowej istoty.

- Wie pan, takie korki, a coś siostrzeniec nie bardzo chciał współpracować - słyszę cichy śmiech.

Kobieta podnosi głowę, a mnie paraliżuje.

- Blanka.. Znowu ty? - łzy stają mi w oczach.

- Szymon, dołącz do grupy, ciocia przyjdzie za pół godziny - z prędkością światła całuje go w czoło i opuszcza salę, a mnie zostawia po raz kolejny w stanie zawieszenia.

Postanawiam sobie, że po zajęciach nie odpuszczę jej rozmowy. Nie w momencie, w którym po raz kolejny ją spotykam.

Czterdzieści pięć minut mija bardzo szybko. Żegnam się z nimi i próbuję zapamiętać choć część imion. Jedno z pewnością - Szymon. To on może być moim wybawieniem.

Nie mylę się - w drzwiach staje znów Blanka i czeka na siostrzeńca.

- Musimy porozmawiać - podchodzę do niej.

- Nie mamy o czym. Szymuś, no już, zmieniaj te dresy - pogania chłopca.

- Mamy. Bardzo dużo.

- Odpieprz się.

- Blanka, ja Cię kocham, rozumiesz? Musimy sobie kilka rzeczy wyjaśnić. Choć nie mielibyśmy już być razem. Ja nie umiem trwać w takim zawieszeniu, nie potrafię tak dalej żyć! - kładę jej rękę na ramieniu i próbuję wyczytać coś z jej oczu.

- Teraz o tym myślisz? Teraz? Szkoda, że nie wtedy kiedy pukałeś Anastazję po wypadku, kiedy wypisywałeś te wszystkie bzdury, kiedy się wyprowadziłeś, olałeś mnie i moje życie. Ty już dla mnie nie istniejesz. Po prostu, rozumiesz kurwa, nie istniejesz - cedzi przez zęby.

- Co? O czym ty w ogóle mówisz? - nie umiem stać spokojnie.

- Nie udawaj niewiniątka. Wynoś się z mojego życia raz na zawsze. Koniec. Spierdalaj.

Biorąc Szymka za rękę wybiegła z budynku.

No i o co tu chodzi?!